piątek, 7 marca 2014

Rozdział 8: Nic się nie wydarzyło

 Nic się nie wydarzyło.
Och, to znaczy wiele się działo na obozie, ale nic związanego z przepowiednią. Dni mijały normalnie: samotne posiłki, przeróżne ćwiczenia, spotkania z Betty i Samem, unikanie Victora. Nic nie wskazywało na to, że przepowiednia ma się niedługo spełnić, ale coś nie dawało mi spokoju. Miałam kłopoty ze snem. Coraz częściej śniły mi się koszmary związane z "dywanem męki". Sam powiedział mi, że koszmary są chlebem powszednim herosów i że lepiej, abym się do nich przyzwyczaiła, bo teraz coraz częściej będą mnie nawiedzać. Bynajmniej mi się to nie podobało.
Czas szybko leciał. Ani się obejrzałam, a już kończyły się wakacje. Musiałam podjąć decyzję: czy wracam do domu, czy zostaję na obozie. Nie chciałam stąd odchodzić. Po raz pierwszy czułam się wspaniale wśród swoich rówieśników. Nikomu nie przeszkadzało, że mam ADHD i nie potrafię usiedzieć w miejscu. Szczerze mówiąc praktycznie wszyscy to tu mieli. Nikt nie patrzył na mnie jak na wyrzutka, tylko jak na równą osobą. Uwielbiałam to.
Ale wiedziałam, że moja rodzina za mną tęskni. Mama, ojczym, Philip. Przez całe wakacje ani razu się do nich nie odezwałam. Czułam straszne wyrzuty sumienia. 
Wieczorem trzydziestego czerwca spotkałam się z Samem, żeby pomógł mi podjąć decyzję. Czekałam na niego na plaży. Dzień był wyjątkowo gorący, więc aby się schłodzić, przechadzałam się brzegiem oceanu, pozwalając wodzie oblewać moje stopy. Kontakt z wodą od razu sprawił, że czułam się silniejsza.
Sam zjawił się sześć minut później. Niósł ze sobą koc i miskę truskawek.
- Ukradłem trochę z pola - powiedział, rozkładając koc. - Może nikt nie zauważy.
- Myślałam, że Hermes to syn złodziei, a nie Apollo.
- Bo tak jest, ale truskawki są tego warte. Częstuj się
Usiadłam obok niego i wzięłam owoc. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu i jedliśmy.
- Więc nie wiesz czy zostać w obozie, czy wrócić do domu - odezwał się mój przyjaciel. Zjadł już połowę truskawek, a nad wargą miał czerwoną plamę. Uśmiechnęłam się i wytarłam ją.
- Chciałabym tu zostać, ale...
- Ale masz wyrzuty sumienie.
Wzruszyłam ramionami. 
- Posłuchaj, jeżeli twoja rodzina za tobą tęskni, jeżeli chce, żebyś wróciła, powinnaś wrócić. Rzadko kiedy herosi mają takie szczęście i ich śmiertelni rodzice są cudownymi ludźmi i chcą wychowywać dziecko, które jest tykającą bombą. W każdej chwili potwory mogą się nim zainteresować. Jeżeli twoja matka należy do tej garstki, to nie wahaj się. Wróć do domu, a za rok znów się zobaczymy na obozie.
Czy ma rację?
Tak, moja mama naprawdę mnie kochała. Nigdy nie przeszkadzała jej moja obecność w domu, podobnie jak mojemu ojczymowi. Traktowali mnie równie dobrze jak Philipa. Przypomniały mi się słowa matki: "Będę strasznie tęsknić. Do zobaczenia za dwa miesiące"
Oczywiście, że musiałam do niej wrócić. Przecież ja też za nią tęskniłam. Przez te dwa miesiące byłam zbyt zajęta dowiadywaniem się dziwnych rzeczy, poznawaniem przyjaciół i uczeniu się jak przetrwać, żeby zrozumieć, jak bardzo za nią tęskniłam. Zresztą byłam na nią trochę zła za to, że nie wyjaśniła mi wszystkiego przez tyle lat. Ale teraz wiedziałam, że chcę do niej wrócić.
- A ty?
- Co ja?
- Wracasz do domu?
Sam nie odpowiadał przez chwilę. Siedział cicho, wpatrując się w ocean. Nie rozumiałam, dlaczego tak nagle zamilkł. Przecież nie spytałam o nic strasznego. Mógł mi wytłumaczyć swoje zachowanie. Boże, miałam tylko jedenaście lat! Jak mam się wszystkiego sama domyślić, skoro nie wiem praktycznie nic o świecie.
- Jestem całoroczny - odpowiedział w końcu. 
- Aha.
Po mojej jakże wyczerpującej wypowiedzi zapadła cisza. Sam nadal patrzył na ocean. A ja byłam zła. Nie wiedziałam czy na siebie, czy na niego. Jak miałam z nim rozmawiać, skoro bez żadnej przyczyny zamilkł?! 
- Nie dogadywałem się z matką - powiedział po długiej ciszy. 
- Czy ona... wiedziała...? - Z tego co kiedyś powiedziała mi Betty wiele rodziców nie ma pojęcia, kim tak naprawdę jest drugi rodzic jej dziecka. 
- Że jej syn to dziecko boga poezji? Tak. Nie w tym był problem. 
- Znalazła sobie nową rodzinę, a ty do niej nie pasowałeś?
- Nie, Shelly. Ona... kochała sławę. A ja jej w tym przeszkadzałem. Nie jest łatwo stawać się najpopularniejszą... osobą w jej branży, opiekując się małym chłopcem z ADHD, którego szukają potwory. Musiała dokonać wyboru: dziecko lub sława. Wybrała to drugie.
Nie potrafiłam odpowiedzieć. Chciałam go pocieszyć, ale nie wiedziałam jak. Zdecydowałam się więc na przedłużenie rozmowy.
- Od jak dawna jej nie widziałeś?
- Odkąd tu jestem.
Sześć lat. Nie wyobrażałam sobie, żebym mogła żyć przez tyle bez rodziny. To znaczy Sam miał rodzinę na obozie, ale to nie to samo co rodzic.
- Nigdy nie chciała, żebyś wrócił?
- Ja nie chciałem. Próbowała co roku, żebym wrócił do niej na wakacje. Kontaktowała się nawet z Chejronem. Ale zbyt dużo wycierpiałem z jej winy, żeby po prostu do niej wrócić. Chyba to zrozumiała, bo w tym roku nie miałem od niej wieści. 
- Nie sądzisz, że powinieneś dać jej szansę? - zapytałam nieśmiało. Sam prychnął.
- Nie znasz jej. Ona...
- Nie wiem co robiła, ale teraz się stara, prawda? Daj jej jedną jedyną szansę i zobaczysz czy na nią zasługuje.
Nie odpowiedział. Znów nastała długa cisza, która mnie wykańczała. Wzięłam do ręki truskawkę i już miałam ją zjeść, kiedy zobaczyłam maleńkiego robaka na niej. Wrzasnęłam i wyrzuciłam truskawkę do oceanu. Sam wybuchnął śmiechem. 
- Boisz się robaków! To jak ty chcesz walczyć z potworami? 
Ja również zaczęłam się śmiać. I tak śmialiśmy się, aż oboje się popłakaliśmy. W końcu się uspokoiliśmy.
- Naprawdę myślisz, że powinienem dać jej drugą szansę? - zapytał, ocierając sobie łzy.
- Tak właśnie myślę.
- Zastanowię się.
Uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie.
- Chyba powinniśmy już iść - oznajmiłam.Robiło się późno, a ja musiałam się jeszcze spakować. Zresztą Sam też, jeśli się namyśli. 
- Racja. 
Wstaliśmy i zaczęliśmy składać koc. Kiedy byliśmy gotowi do odejścia, Sam znów się odezwał: 
- Shelly?
Spojrzałam na niego pytająco.
- To Emily Randal. 
- Co?
- Moja matka. Emily Randal.
Zakryłam dłonią usta. Emily Randal. Ta Emily Randal, jedna z najsławniejszych piosenkarek w Ameryce? To była jego matka? Nawet nigdy nie słyszałam, że ma syna, chociaż kilka koleżanek w mojej klasie miało świra na jej punkcie i gadało o niej bez przerwy.
- Nikomu więcej o tym nie mówiłem, więc byłbym wdzięczny, gdybyś ty też nie mówiła.
- Jasne - powiedziałam, nadal zdziwiona. 
- I jeszcze jedno - patrzy mi w oczy i uśmiecha się szeroko. - Strasznie się cieszę, że cię poznałem. Wcześniej na obozie nie było osoby, która była dla mnie jak... jak młodsza siostra. To dziwne, bo tu moje siostry.
Zaśmiałam się.
- Też się cieszę, że cię poznałam, braciszku. 
Następnego dnia wróciłam do domu. Sam też.

piątek, 14 lutego 2014

Rozdział 7: Zdobywam pierwszego wroga

Jakieś piętnaście minut po wypowiedzeniu przez Rachel przepowiedni wszyscy grupowi domków zostali wezwani do Wielkiego Domu. Krocząc za innymi, weszłam do dużego pokoju i usiadłam przy stole obok Andrew Fillow' a  - grupowego domku Nemezis. Na przeciwko mnie usiadła Susan Garett, piętnastoletnia córka Demeter. Po jej minie, a także minach wielu innych półbogów, wywnioskowałam, że nie tylko ja do końca nie rozumiem o co chodzi.
- Czy to na prawdę Wielka Przepowiednia? - zapytał blondyn, siedzący na samym początku stołu, kiedy tylko Chejron wszedł do środka. Z tego co pamiętałam, był to syn Zeusa.
- Przypuszczam, że tak, Victorze.
  Chejron stanął po drugiej stronie stołu. Obok niego usiadła Rachel Dare.  W sali panował chaos, wszyscy zaczęli na raz mówić, co o tym myślą. Ja jedyna milczałam. Byłam na Obozie zbyt krótko, aby się wypowiadać. Carl z domku Hekate wykrzykiwał, że to wszystko to sprawa magii i że ta przepowiednia jest nie prawdziwa. Lena z domku Ateny upierała się, że musimy iść po jakieś tam księgi i poszukać w nich jakiś wskazówek. Andrew mówił...
- Cisza! - zawołał Chejron i po chwili w sali zapanowało milczenie. - Może przeanalizujemy tę przepowiednię. Rachel, jak brzmiały dwa pierwsze wersy?
  Rachel otworzyła usta, ale nie zdążyła nic powiedzieć, bo Victor wykrzyknął:
- Widzący wszystko niemalże człowiek spędzi Wielkiej Trójce sen z powiek.
  W sali  znów zapanował gwar.  Obozowicze przekrzykiwali się nawzajem, aby przekazać innym, jak oni odbierają te słowa. Ja nadal milczałam. Krzyki trwały do momentu powtórnego uciszenia Chejrona.
- Pojedynczo. Lena, co o tym sądzisz?
  Nikt nie był zdziwiony, że jej spytał się pierwszej. Szesnastoletnia Lena Marshall, ciemnowłosa dziewczyna o przenikliwym spojrzeniu, była niewątpliwie najmądrzejszą uczestniczką obozu. Dziewczyna wstała, poprawiła kilka włosów, które niedbale opadały jej na czoło i powiedziała:
- W tych wersach nie ma dużo do wymyślania. Jakiś człowiek zapewni kłopoty Zeusowi, Posejdonowi i Hadesowi. Widzący wszystko może oznaczać wiele. Nie wiem czy jest to metafora, czy też nie. Jeżeli tak, może chodzić o to, że człowiek zna wiele tajemnic bogów. Nawet .
- Wystarczy, Leno. Tak, masz rację, w te wersy nie ma co się za bardzo wgłębiać. Następne dwa?
  Przez chwilę panowała cisza. Rozejrzałam się dookoła, zastanawiając się, czy tylko ja nie wiem, dlaczego Chejron przerwał Lenie. O jaką tajemnicę chodzi?
- Dywanem męki przejdzie heros młody, żeby doprowadzić do braterskiej zgody. - wyrecytował Victor. 
  I znów chaos. Każdy ma inne zdanie. Każdy chce się nim podzielić. Z wyjątkiem mnie oczywiście. 
- A co ty o tym sądzisz, Sam? 
  Wszyscy spojrzeliśmy na syna Apollina, który wydawał się być trochę zaskoczony, że Chejron jego właśnie spytał. Nie wstając ze swojego miejsca, tak jak to zrobiła Lena, powiedział:
- Wydaje mi się, że ten człowiek, o którym jest wcześniej mowa, będzie w stanie poróżnić Wielką Trójkę, co w sumie, nie oszukujmy się, nie jest wcale trudne. Oczywiste jest też, że aby ich pogodzić jeden z nas będzie musiał sporo wycierpieć...
Zapadła niezręczna cisza. Nikt z nas nie miał ochoty cierpieć. Większość już i tak dużo przeżyła.
Jedno z trojga ich dzieci podejmie wyzwanie, lecz współpracować muszą zanim to się stanie. - wyrecytowała Rachel.
- Tu także nie ma wątpliwości. Jedno z trojga ich dzieci. To będzie dziecko Posejdona, Zeusa lub Hadesa - słowa Leny powoli do mnie dotarły.
Posejdon, Zeus, Hades.
Jest tylko trójka dzieci tych bogów w Obozie. I ja jestem jednym z nich.
Odszukałam spojrzenia Sama. Chłopak patrzył mi w oczy, ale nie potrafiłam odczytać, o czym myślał.
- To oczywiste, że musi chodzić o syna najważniejszego boga - odezwał się Victor. Siedział wyprostowany na swoim stołku i wypinał pierś do przodu. - Chodzi o dziecko Zeusa.
- Nie jestem pewien. - Chejron wymienił spojrzenie z wyrocznią. - Równie dobrze może chodzić o syna Pana Podziemia. 
Wszystkie spojrzenia skierowały się ku niskiemu chłopcu o ciemnych włosach, który automatycznie spuścił wzrok. Mógł mieć najwyżej osiem lat. On miał być tym herosem, który przejdzie dywanem męki? Ona ma cierpieć. Przecież to jeszcze dziecko. Sama nie byłam dużo starsza, ale on...
- Nie zapominajcie, że większość przepowiedni spełnia się po latach. Tu wcale nie musi chodzić o was.
Słowa Rachel mnie nie przekonały. To nie mógł być przypadek, że wypowiedziała je właśnie teraz, kiedy dzieci wszystkich z Wielkiej Trójki są w Obozie. Nie mógł być to przypadek, że wypowiedziała je siedząc koło mnie.
Nie odezwałam się jednak nadal. Victor zrobił to za mnie:
- Uważam, że tu chodzi o... nas. - Jego głos drżał, kiedy wypowiedział ostatnie słowo. - Ostatnio też myśleliście, że to nastąpi po latach, a jednak się myliliście. Teraz będzie tak samo.
- Tego nie wiemy...
- Niczego nie wiemy, więc lepiej nie przejmujmy się tym za bardzo - powiedział Sam. - Może po jakimś czasie dowiemy się, kiedy się spełni, a może nie i oby nie. Na razie mamy wiele innych spraw, więc może przestańmy się zastanawiać nad przepowiednią, która może się spełnić za sto lat i zacznijmy  się zajmować tym co teraz jest ważne.
Chciałabym myśleć tak jak on, ale nie potrafiłam. Zbyt byłam przejęta tą przepowiednią. Nie zgadzałam się też z nim, że spełni się za wiele lat. 
Ale Chejron potrafił tak myśleć. Potwierdził słowa Sama i kazał nam się rozejść. Chciałam podejść do mojego przyjaciela, ale pojawiła się przy nim Vanessa, więc nie chciałam im przeszkadzać. Wyszłam z wielkiego domu i szybkim krokiem powędrowałam do swojego domku. Ku mojemu zdziwieniu, przed drzwiami ktoś stał. Przyjrzałam mu się dokładnie. Victor. 
Już miałam się pytać, o co chodzi, ale on był szybszy. Złapał mnie za nadgarstek, pociągnął i przydusił do ściany.
- To będzie moja misja, rozumiesz? - warknął. - Moja. Ja ją wypełnię i ja zyskam wieczną chwałę. A ty nawet się w to nie mieszaj.
Puścił mnie i odszedł, a ja stałam w miejscu nadal przerażona.