piątek, 7 marca 2014

Rozdział 8: Nic się nie wydarzyło

 Nic się nie wydarzyło.
Och, to znaczy wiele się działo na obozie, ale nic związanego z przepowiednią. Dni mijały normalnie: samotne posiłki, przeróżne ćwiczenia, spotkania z Betty i Samem, unikanie Victora. Nic nie wskazywało na to, że przepowiednia ma się niedługo spełnić, ale coś nie dawało mi spokoju. Miałam kłopoty ze snem. Coraz częściej śniły mi się koszmary związane z "dywanem męki". Sam powiedział mi, że koszmary są chlebem powszednim herosów i że lepiej, abym się do nich przyzwyczaiła, bo teraz coraz częściej będą mnie nawiedzać. Bynajmniej mi się to nie podobało.
Czas szybko leciał. Ani się obejrzałam, a już kończyły się wakacje. Musiałam podjąć decyzję: czy wracam do domu, czy zostaję na obozie. Nie chciałam stąd odchodzić. Po raz pierwszy czułam się wspaniale wśród swoich rówieśników. Nikomu nie przeszkadzało, że mam ADHD i nie potrafię usiedzieć w miejscu. Szczerze mówiąc praktycznie wszyscy to tu mieli. Nikt nie patrzył na mnie jak na wyrzutka, tylko jak na równą osobą. Uwielbiałam to.
Ale wiedziałam, że moja rodzina za mną tęskni. Mama, ojczym, Philip. Przez całe wakacje ani razu się do nich nie odezwałam. Czułam straszne wyrzuty sumienia. 
Wieczorem trzydziestego czerwca spotkałam się z Samem, żeby pomógł mi podjąć decyzję. Czekałam na niego na plaży. Dzień był wyjątkowo gorący, więc aby się schłodzić, przechadzałam się brzegiem oceanu, pozwalając wodzie oblewać moje stopy. Kontakt z wodą od razu sprawił, że czułam się silniejsza.
Sam zjawił się sześć minut później. Niósł ze sobą koc i miskę truskawek.
- Ukradłem trochę z pola - powiedział, rozkładając koc. - Może nikt nie zauważy.
- Myślałam, że Hermes to syn złodziei, a nie Apollo.
- Bo tak jest, ale truskawki są tego warte. Częstuj się
Usiadłam obok niego i wzięłam owoc. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu i jedliśmy.
- Więc nie wiesz czy zostać w obozie, czy wrócić do domu - odezwał się mój przyjaciel. Zjadł już połowę truskawek, a nad wargą miał czerwoną plamę. Uśmiechnęłam się i wytarłam ją.
- Chciałabym tu zostać, ale...
- Ale masz wyrzuty sumienie.
Wzruszyłam ramionami. 
- Posłuchaj, jeżeli twoja rodzina za tobą tęskni, jeżeli chce, żebyś wróciła, powinnaś wrócić. Rzadko kiedy herosi mają takie szczęście i ich śmiertelni rodzice są cudownymi ludźmi i chcą wychowywać dziecko, które jest tykającą bombą. W każdej chwili potwory mogą się nim zainteresować. Jeżeli twoja matka należy do tej garstki, to nie wahaj się. Wróć do domu, a za rok znów się zobaczymy na obozie.
Czy ma rację?
Tak, moja mama naprawdę mnie kochała. Nigdy nie przeszkadzała jej moja obecność w domu, podobnie jak mojemu ojczymowi. Traktowali mnie równie dobrze jak Philipa. Przypomniały mi się słowa matki: "Będę strasznie tęsknić. Do zobaczenia za dwa miesiące"
Oczywiście, że musiałam do niej wrócić. Przecież ja też za nią tęskniłam. Przez te dwa miesiące byłam zbyt zajęta dowiadywaniem się dziwnych rzeczy, poznawaniem przyjaciół i uczeniu się jak przetrwać, żeby zrozumieć, jak bardzo za nią tęskniłam. Zresztą byłam na nią trochę zła za to, że nie wyjaśniła mi wszystkiego przez tyle lat. Ale teraz wiedziałam, że chcę do niej wrócić.
- A ty?
- Co ja?
- Wracasz do domu?
Sam nie odpowiadał przez chwilę. Siedział cicho, wpatrując się w ocean. Nie rozumiałam, dlaczego tak nagle zamilkł. Przecież nie spytałam o nic strasznego. Mógł mi wytłumaczyć swoje zachowanie. Boże, miałam tylko jedenaście lat! Jak mam się wszystkiego sama domyślić, skoro nie wiem praktycznie nic o świecie.
- Jestem całoroczny - odpowiedział w końcu. 
- Aha.
Po mojej jakże wyczerpującej wypowiedzi zapadła cisza. Sam nadal patrzył na ocean. A ja byłam zła. Nie wiedziałam czy na siebie, czy na niego. Jak miałam z nim rozmawiać, skoro bez żadnej przyczyny zamilkł?! 
- Nie dogadywałem się z matką - powiedział po długiej ciszy. 
- Czy ona... wiedziała...? - Z tego co kiedyś powiedziała mi Betty wiele rodziców nie ma pojęcia, kim tak naprawdę jest drugi rodzic jej dziecka. 
- Że jej syn to dziecko boga poezji? Tak. Nie w tym był problem. 
- Znalazła sobie nową rodzinę, a ty do niej nie pasowałeś?
- Nie, Shelly. Ona... kochała sławę. A ja jej w tym przeszkadzałem. Nie jest łatwo stawać się najpopularniejszą... osobą w jej branży, opiekując się małym chłopcem z ADHD, którego szukają potwory. Musiała dokonać wyboru: dziecko lub sława. Wybrała to drugie.
Nie potrafiłam odpowiedzieć. Chciałam go pocieszyć, ale nie wiedziałam jak. Zdecydowałam się więc na przedłużenie rozmowy.
- Od jak dawna jej nie widziałeś?
- Odkąd tu jestem.
Sześć lat. Nie wyobrażałam sobie, żebym mogła żyć przez tyle bez rodziny. To znaczy Sam miał rodzinę na obozie, ale to nie to samo co rodzic.
- Nigdy nie chciała, żebyś wrócił?
- Ja nie chciałem. Próbowała co roku, żebym wrócił do niej na wakacje. Kontaktowała się nawet z Chejronem. Ale zbyt dużo wycierpiałem z jej winy, żeby po prostu do niej wrócić. Chyba to zrozumiała, bo w tym roku nie miałem od niej wieści. 
- Nie sądzisz, że powinieneś dać jej szansę? - zapytałam nieśmiało. Sam prychnął.
- Nie znasz jej. Ona...
- Nie wiem co robiła, ale teraz się stara, prawda? Daj jej jedną jedyną szansę i zobaczysz czy na nią zasługuje.
Nie odpowiedział. Znów nastała długa cisza, która mnie wykańczała. Wzięłam do ręki truskawkę i już miałam ją zjeść, kiedy zobaczyłam maleńkiego robaka na niej. Wrzasnęłam i wyrzuciłam truskawkę do oceanu. Sam wybuchnął śmiechem. 
- Boisz się robaków! To jak ty chcesz walczyć z potworami? 
Ja również zaczęłam się śmiać. I tak śmialiśmy się, aż oboje się popłakaliśmy. W końcu się uspokoiliśmy.
- Naprawdę myślisz, że powinienem dać jej drugą szansę? - zapytał, ocierając sobie łzy.
- Tak właśnie myślę.
- Zastanowię się.
Uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie.
- Chyba powinniśmy już iść - oznajmiłam.Robiło się późno, a ja musiałam się jeszcze spakować. Zresztą Sam też, jeśli się namyśli. 
- Racja. 
Wstaliśmy i zaczęliśmy składać koc. Kiedy byliśmy gotowi do odejścia, Sam znów się odezwał: 
- Shelly?
Spojrzałam na niego pytająco.
- To Emily Randal. 
- Co?
- Moja matka. Emily Randal.
Zakryłam dłonią usta. Emily Randal. Ta Emily Randal, jedna z najsławniejszych piosenkarek w Ameryce? To była jego matka? Nawet nigdy nie słyszałam, że ma syna, chociaż kilka koleżanek w mojej klasie miało świra na jej punkcie i gadało o niej bez przerwy.
- Nikomu więcej o tym nie mówiłem, więc byłbym wdzięczny, gdybyś ty też nie mówiła.
- Jasne - powiedziałam, nadal zdziwiona. 
- I jeszcze jedno - patrzy mi w oczy i uśmiecha się szeroko. - Strasznie się cieszę, że cię poznałem. Wcześniej na obozie nie było osoby, która była dla mnie jak... jak młodsza siostra. To dziwne, bo tu moje siostry.
Zaśmiałam się.
- Też się cieszę, że cię poznałam, braciszku. 
Następnego dnia wróciłam do domu. Sam też.

piątek, 14 lutego 2014

Rozdział 7: Zdobywam pierwszego wroga

Jakieś piętnaście minut po wypowiedzeniu przez Rachel przepowiedni wszyscy grupowi domków zostali wezwani do Wielkiego Domu. Krocząc za innymi, weszłam do dużego pokoju i usiadłam przy stole obok Andrew Fillow' a  - grupowego domku Nemezis. Na przeciwko mnie usiadła Susan Garett, piętnastoletnia córka Demeter. Po jej minie, a także minach wielu innych półbogów, wywnioskowałam, że nie tylko ja do końca nie rozumiem o co chodzi.
- Czy to na prawdę Wielka Przepowiednia? - zapytał blondyn, siedzący na samym początku stołu, kiedy tylko Chejron wszedł do środka. Z tego co pamiętałam, był to syn Zeusa.
- Przypuszczam, że tak, Victorze.
  Chejron stanął po drugiej stronie stołu. Obok niego usiadła Rachel Dare.  W sali panował chaos, wszyscy zaczęli na raz mówić, co o tym myślą. Ja jedyna milczałam. Byłam na Obozie zbyt krótko, aby się wypowiadać. Carl z domku Hekate wykrzykiwał, że to wszystko to sprawa magii i że ta przepowiednia jest nie prawdziwa. Lena z domku Ateny upierała się, że musimy iść po jakieś tam księgi i poszukać w nich jakiś wskazówek. Andrew mówił...
- Cisza! - zawołał Chejron i po chwili w sali zapanowało milczenie. - Może przeanalizujemy tę przepowiednię. Rachel, jak brzmiały dwa pierwsze wersy?
  Rachel otworzyła usta, ale nie zdążyła nic powiedzieć, bo Victor wykrzyknął:
- Widzący wszystko niemalże człowiek spędzi Wielkiej Trójce sen z powiek.
  W sali  znów zapanował gwar.  Obozowicze przekrzykiwali się nawzajem, aby przekazać innym, jak oni odbierają te słowa. Ja nadal milczałam. Krzyki trwały do momentu powtórnego uciszenia Chejrona.
- Pojedynczo. Lena, co o tym sądzisz?
  Nikt nie był zdziwiony, że jej spytał się pierwszej. Szesnastoletnia Lena Marshall, ciemnowłosa dziewczyna o przenikliwym spojrzeniu, była niewątpliwie najmądrzejszą uczestniczką obozu. Dziewczyna wstała, poprawiła kilka włosów, które niedbale opadały jej na czoło i powiedziała:
- W tych wersach nie ma dużo do wymyślania. Jakiś człowiek zapewni kłopoty Zeusowi, Posejdonowi i Hadesowi. Widzący wszystko może oznaczać wiele. Nie wiem czy jest to metafora, czy też nie. Jeżeli tak, może chodzić o to, że człowiek zna wiele tajemnic bogów. Nawet .
- Wystarczy, Leno. Tak, masz rację, w te wersy nie ma co się za bardzo wgłębiać. Następne dwa?
  Przez chwilę panowała cisza. Rozejrzałam się dookoła, zastanawiając się, czy tylko ja nie wiem, dlaczego Chejron przerwał Lenie. O jaką tajemnicę chodzi?
- Dywanem męki przejdzie heros młody, żeby doprowadzić do braterskiej zgody. - wyrecytował Victor. 
  I znów chaos. Każdy ma inne zdanie. Każdy chce się nim podzielić. Z wyjątkiem mnie oczywiście. 
- A co ty o tym sądzisz, Sam? 
  Wszyscy spojrzeliśmy na syna Apollina, który wydawał się być trochę zaskoczony, że Chejron jego właśnie spytał. Nie wstając ze swojego miejsca, tak jak to zrobiła Lena, powiedział:
- Wydaje mi się, że ten człowiek, o którym jest wcześniej mowa, będzie w stanie poróżnić Wielką Trójkę, co w sumie, nie oszukujmy się, nie jest wcale trudne. Oczywiste jest też, że aby ich pogodzić jeden z nas będzie musiał sporo wycierpieć...
Zapadła niezręczna cisza. Nikt z nas nie miał ochoty cierpieć. Większość już i tak dużo przeżyła.
Jedno z trojga ich dzieci podejmie wyzwanie, lecz współpracować muszą zanim to się stanie. - wyrecytowała Rachel.
- Tu także nie ma wątpliwości. Jedno z trojga ich dzieci. To będzie dziecko Posejdona, Zeusa lub Hadesa - słowa Leny powoli do mnie dotarły.
Posejdon, Zeus, Hades.
Jest tylko trójka dzieci tych bogów w Obozie. I ja jestem jednym z nich.
Odszukałam spojrzenia Sama. Chłopak patrzył mi w oczy, ale nie potrafiłam odczytać, o czym myślał.
- To oczywiste, że musi chodzić o syna najważniejszego boga - odezwał się Victor. Siedział wyprostowany na swoim stołku i wypinał pierś do przodu. - Chodzi o dziecko Zeusa.
- Nie jestem pewien. - Chejron wymienił spojrzenie z wyrocznią. - Równie dobrze może chodzić o syna Pana Podziemia. 
Wszystkie spojrzenia skierowały się ku niskiemu chłopcu o ciemnych włosach, który automatycznie spuścił wzrok. Mógł mieć najwyżej osiem lat. On miał być tym herosem, który przejdzie dywanem męki? Ona ma cierpieć. Przecież to jeszcze dziecko. Sama nie byłam dużo starsza, ale on...
- Nie zapominajcie, że większość przepowiedni spełnia się po latach. Tu wcale nie musi chodzić o was.
Słowa Rachel mnie nie przekonały. To nie mógł być przypadek, że wypowiedziała je właśnie teraz, kiedy dzieci wszystkich z Wielkiej Trójki są w Obozie. Nie mógł być to przypadek, że wypowiedziała je siedząc koło mnie.
Nie odezwałam się jednak nadal. Victor zrobił to za mnie:
- Uważam, że tu chodzi o... nas. - Jego głos drżał, kiedy wypowiedział ostatnie słowo. - Ostatnio też myśleliście, że to nastąpi po latach, a jednak się myliliście. Teraz będzie tak samo.
- Tego nie wiemy...
- Niczego nie wiemy, więc lepiej nie przejmujmy się tym za bardzo - powiedział Sam. - Może po jakimś czasie dowiemy się, kiedy się spełni, a może nie i oby nie. Na razie mamy wiele innych spraw, więc może przestańmy się zastanawiać nad przepowiednią, która może się spełnić za sto lat i zacznijmy  się zajmować tym co teraz jest ważne.
Chciałabym myśleć tak jak on, ale nie potrafiłam. Zbyt byłam przejęta tą przepowiednią. Nie zgadzałam się też z nim, że spełni się za wiele lat. 
Ale Chejron potrafił tak myśleć. Potwierdził słowa Sama i kazał nam się rozejść. Chciałam podejść do mojego przyjaciela, ale pojawiła się przy nim Vanessa, więc nie chciałam im przeszkadzać. Wyszłam z wielkiego domu i szybkim krokiem powędrowałam do swojego domku. Ku mojemu zdziwieniu, przed drzwiami ktoś stał. Przyjrzałam mu się dokładnie. Victor. 
Już miałam się pytać, o co chodzi, ale on był szybszy. Złapał mnie za nadgarstek, pociągnął i przydusił do ściany.
- To będzie moja misja, rozumiesz? - warknął. - Moja. Ja ją wypełnię i ja zyskam wieczną chwałę. A ty nawet się w to nie mieszaj.
Puścił mnie i odszedł, a ja stałam w miejscu nadal przerażona.

sobota, 16 marca 2013

Rozdział 6: Rudowłosa wyrocznia odwiedza Obóz

  Rozdział dedykowany mojej kochanej Andromedzie - największej fance Rach na świecie! Też cie kocham.

~*~*~

 Podbiegliśmy do grupki obozowiczów. Wszyscy z zaciekawieniem spoglądali w niebo. Uniosłam wzrok i spostrzegłam niesamowity pojazd, który szybował po błękitnym nieboskłonie. Był to złoty rydwan ciągnięty przez trzy nieskazitelnie białe pegazy. Na rydwanie stała młoda kobieta. Jej długie rude włosy rozwiewał wiatr. Cała ta scena wyglądała naprawdę pięknie.
- Kto to? - spytałam Sama.
- Nasza wyrocznia. Rachel Dare.
- Wyrocznia? 
- Przepowiada przyszłość.
  Rydwan wylądował na ziemi, a Rachel wyszła z niego i stanęła obok nich. Po chwili zjawił się Chejron. 
- Witaj, Rachel, miło cię znowu widzieć. Przyleciałaś w sam raz na obiad.
- Ciebie też miło widzieć - powiedziała miłym głosem. - To świetnie. Umieram z głodu.

  Nienawidziłam posiłków. Zawsze musiałam siedzieć sama, a tak bardzo nie znosiłam samotności. W całym obozie było tylko troje herosów, którzy musieli siedzieć sami: ja, syn Zeusa i syn Hadesa. Kiedyś Wielka Trójka nie mogła mieć dzieci ze śmiertelniczkami i zmieniło się to dopiero jedenaście lat temu, więc nadal nie mają zbyt wielu dzieci, które mogą już się uczyć w obozie. Niestety, zasady nie pozwalały nawet usiąść nam we trójkę. Zjadłam więc jak najszybciej i odeszłam od stołu. Chwilę później dołączył do mnie Sam.
- Ta Rachel przyjeżdża tu co rok? - zapytałam.
-Tak. Mówi przepowiednie, bez których trudno byłoby wyruszyć na misję.
- Misję? 
- Czasami półbogowie opuszczają obóz i idą na misję. Zazwyczaj chodzi o pomoc bogom. 
  Przyjrzałam się dokładnie Rachel. Wyglądała na jakieś dwadzieścia parę lat. Miała brzoskwiniową cerę i zielone oczy. Uśmiechała się przyjaźnie, rozmawiając z Chejronem. 
- Od jak dawna jest wyrocznią?
- Chyba od jakiś jedenastu lat. Nie wiem dokładnie, ale tak słyszałem od starszych obozowiczów.
  Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Po chwili zauważyłam, że Vanessa, córka Afrodyty, patrzy w naszą stronę.
- Twoja dziewczyna się na nas patrzy.
- Co? - zdziwił się. Po chwili jednak dostrzegł Vanessę i zrozumiał o co mi chodzi. - Ona nie jest moją dziewczyną.
- Ale będzie.
  Policzki mojego przyjaciela lekko się zarumieniły.
- Może po prostu o tym nie gadajmy, dobra?

  Po kolacji wszyscy usiedliśmy przy ognisku. Ja przysiadłam się do Betty, bo Sam usiadł ze swoimi kolegami. Po chwili obok nas usiadła też Rachel Dare.
- Cześć Betty - uśmiechnęła się do córki Hefajstosa, a ona odwzajemniła uśmiech. - Kim jest twoja koleżanka?
- To Shelly - przedstawiła mnie, a ja nieśmiało się uśmiechnęłam. - Córka Posejdona.
- No proszę. Percy w końcu ma rodzeństwo.
  Drgnęłam na dźwięk imienia Percy'ego.
- Znasz mojego brata? 
- Przyjaźnię się z nim i jego żoną od dawna. Właściwie to dzięki niemu zostałam wyrocznią. On pokazał mi świat bo...
  Nie skończyła. Nagle wyprostowała się, a z jej twarzy znikł uśmiech. Oczy zabłysły zielenią i zaczęła mówić jakby była w transie:

Widzący wszystko niemalże człowiek
spędzi Wielkiej Trójce sen z powiek.
Dywanem męki przejdzie heros młody,
żeby doprowadzić do braterskiej zgody.
Jedno z trojga ich dzieci podejmie wyzwanie,
lecz współpracować muszą zanim to się stanie. 

  Wszyscy się w nią wpatrywali. Nie miałam pojęcia, co o tym myśleć. To chyba była przepowiednia, ale o kogo w niej chodziło? 
  Odszukałam w tłumie Sama i spojrzałam mu w oczy. Wydawał się być zaskoczony. Przyglądał się badawczo Rachel, ale co jakiś czas spoglądał na mnie. Nagle odezwał się Chejron:
- Zdaje się, że mamy kolejną Wielką Przepowiednię.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Rozdział 5: Poznaję nowych przyjaciół

  Minęło kilka dni i już całkowicie przyzwyczaiłam się do życia w obozie. Poznałam wiele kolegów i koleżanek. Miałam bardzo dobre stosunki z dziećmi Hermesa, szczególnie z  Joanne. Zakumplowałam się także z Georgem, chłopakiem, który był jednym z czwórki, która mnie znalazła. Okazało się, że nie jest on półbogiem tylko satyrem - pół człowiekiem pół kozłem. Oczywiście najbardziej zaprzyjaźniłam się z Samem, który pomógł mi się przystosować do obozowego trybu życia. Był dla mnie jak starszy brat, którego zawsze chciałam mieć.
  Każdego dnia w obozie robiłam coś ciekawego. Uczyłam się walczyć na miecze, strzelać z łuku, wspinałam się po ścianie do wspinaczki, pływałam kajakami, latałam na pegazach. Całkiem nieźle radziłam sobie z mieczem, gorzej z łukiem, chyba że pomagał mi Sam. Niezbyt dobrze też szła mi wspinaczka. Najbardziej lubiłam pływać kajakami, co było chyba oczywiste, bo w końcu jestem córką Posejdona. Pegazy także bardzo mi się podobały, a kiedy na nich latałam, czułam się niesamowicie. 
  Kiedy tylko zjadłam śniadanie, podbiegłam do Sama. Razem poszliśmy na arenę, gdzie kilka osób walczyło na miecze. Spędziliśmy tam jakieś pół godziny. Mieliśmy iść razem nad jezioro, ale podeszła do nas blond piękność, córka Afrodyty.
- Hej, Sam - uśmiechnęłam się, ukazując swoje równiuteńkie, białe zęby.
- O, cześć, Vanesso - powiedział mój przyjaciel, próbując ukryć zdenerwowanie. 
- Masz ochotę na spacer?
- Ja... eee...właściwe, to miałam iść z Shelly pop...
- Daj spokój - przerwałam mu. - Ja pójdę sama. Bawcie się dobrze.
  Odeszłam od nich i udałam się w kierunku stajni. Kiedy doszłam na miejsce, zobaczyłam jakąś dziewczynę, stojącą przed wejściem. Jakoś wcześniej jej nie widziałam. Podeszłam do niej. Była to dość niska, drobna dziewczyna, której blond włosy układały się w maleńkie loczki. Spojrzała na mnie swoimi błękitnymi oczami.
- Hej - powiedziałam. - Jestem Shelly.
- Betty - przedstawiła się. - Chyba wcześniej cię tu nie widziałam.
- Jestem tu dopiero od kilku dni - wyjaśniłam. - Jestem córką Posejdona, a ty?
- Hefajstosa.
  Przyjrzałam się jej z niedowierzaniem. Nigdy bym nie pomyślała, że może być córką boga kowali. Była taka drobna i ładna.
- Zdziwiona? - zapytała.
- Nie, ja tylko myślałam, że dzieci Hefajstosa są...
- Brzydkie?
  Moje policzki zaczęły się czerwienić.
- Nie... eee... Że są potężne. 
  Betty nie wyglądała na przekonaną. Uśmiechnęła się jednak i oznajmiła:
- Dużo osób nie może uwierzyć, że jestem jego córką. 
  Przez chwilę panowała cisza. 
- Chyba chciałaś wejść do stajni - odezwała się w końcu Betty.
- Co? A, tak.
  Weszłam do środka, a ona za mną. Szłyśmy powoli, podziwiając piękne pegazy.
- Więc, od jak dawna jesteś w obozie? - zapytałam.
  Pokazała mi naszyjnik, na którym znajdowały się dwa paciorki. Przypomniałam sobie, że widziałam podobny na szyi Sama, tylko że na jego było sześć koralików.
- Za każde lato otrzymuje się jeden paciorek - wyjaśniła.
  Rozmawiałyśmy jeszcze przez chwilę, aż Betty stwierdziła, że musi już iść. Zostałam sama w stajni, więc zaczęłam rozmawiać z końmi. Oczywiście nie mówiłam do nich. Mogłam się z nimi porozumiewać myślami. Podeszłam do jednego z nich. Od razu go zauważyłam, bo jako jedyny ze wszystkich pegazów był czarny. 
Cześć - przywitałam się.  
Siemanko! - zawołał koń. - Możesz z nami gadać? Dziecko Posejdona, co? Dawno tu takiego nie było. Ale właściwie to czemu gadasz ze mną? Tamte pegazy są ładniejsze, a przynajmniej tak wszyscy mówią.
Tamte pegazy niczym się nie wyróżniają. Ty jesteś orginalny. 
  Pegazowi chyba spodobały się moje słowa, bo zarżał radośnie. 
No wreszcie ktoś porządny w tym obozie. Nazywam się Błyskawica, a ty? 
Shelly. Dlaczego masz na imię akurat tak?
  Koń odwrócił się, tak że zobaczyłam, że z jednej strony kawałek jego sierści jest biała i układa się w kształt błyskawicy. Już chciałam coś powiedzieć, ale do stajni wszedł Sam.
- Shelly, musisz coś zobaczyć! - zawołał i wybiegł.
Muszę iść - pożegnałam się z Błyskawicą. - Wrócę jutro.
To był twój chłopak? - zapytał koń na do widzenia. Ja tylko pokręciłam przecząco głową i wyszłam ze stajni.

sobota, 9 lutego 2013

Rozdział 4: Brat daje mi prezent

  W sumie mogłam się tego spodziewać. Znaczna część mojego życia miała związek z wodą. Mieszkałam blisko oceanu w San Diego. Moje oczy miały kolor morskiej wody. Nawet fakt, że nazywam się Shelly Nelson. Nelson to rzeka w Kanadzie, a Shell z angielskiego to muszla.
  Po tym jak mnie uznano, Chejron zaprowadził mnie do domku numer 3, w którym mieszkały dzieci Posejdona, a raczej mieszkałyby, gdyby jakieś tu były. Domek był pusty. 
  Byłam tak zmęczona, że nie chciałam nawet iść na kolację. Poszłam tylko się umyć i wróciłam do domku. Zasnęłam, gdy tylko położyłam się w łóżku.


  Obudził mnie płacz dziecka.
  Otworzyłam oczy i zobaczyłam mężczyznę około dwudziestu pięciu lat z małą, mniej więcej roczną dziewczynką na kolanach.
- Cicho, Sileno, przecież nie chcemy obudzić She... - W tym momencie zauważył, że jeż nie śpię. - Cześć.
  Chwilę jeszcze milczałam, zastanawiając kim może być mój gość. W końcu postanowiłam się odezwać.
- Cześć. Kim jesteś?
- Nazywam się Percy Jackson. Jestem twoim bratem
  Tego się nie spodziewałam. Chejron wczoraj coś wspominał o chłopaku, który tu mieszkał, ale nie sądziłam, że go spotkam. Usiadłam na łóżku i  przyjrzałam mu się z zaciekawieniem.
  Był wysoki i szczupły. Miał oczy w identycznym kolorze jak moje. Jego włosy były ciemne i niezbyt starannie uczesane. 
  A więc miałam jeszcze jednego brata. To było takie dziwne. Wczoraj miałam tylko Philipa, a dzisiaj jeszcze jego.
- Pewnie dziwnie się z tym czujesz - zgadł Percy. - Nagle okazuje się, że twój ojciec jest bogiem, a ty masz dwudziestoparoletniego brata. Też przez to przechodziłem. W końcu się przyzwyczaisz do świata bogów.
  Dziewczynka na jego kolanach zaczęła krzyczeć. Percy próbował ją uspokoić.
- Sileno, proszę cię, bądź grzeczna. 
  Po wielu upomnieniach mała w końcu się uspokoiła.
- Twoja córka nazywa się Silena?
- Tak. Moja żona Annabeth nazwała ją tak po naszej przyjaciółce, córce Afrodyty, która zginęła na wojnie z tytanami. Mniejsza z tym. Mam coś dla ciebie.
  Wyciągnął z kieszeni mały przedmiot i podał mi go. Była to broszka w kształcie róży.
- Och, to miłe, ale ja nie należę do dziewczyn, które lubią się stroić...
  Percy uśmiechnął się.
- To nie jest ozdoba. Nałóż ją na siebie.
  Zrobiłam to.
- A teraz ją zdejmij.
  Znów spełniłam jego polecenie. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, gdy odpinałam broszkę, zmieniła się ona w sztylet. Spojrzałam na swojego brata.
- Ale jak...
- To taka magiczna broń. Będzie zamieniać się w sztylet, kiedy będziesz ją ściągać. Tak przynajmniej nikt nie będzie wiedział, że masz ze sobą broń. Ja mam coś podobnego.
  Wyciągnął z kieszeni długopis. Odetkał go, a on natychmiast zmienił się w miecz. Zatkał go z powrotem.
- Mój miecz jak i twój sztylet jest wykonany z niebiańskiego spiżu. Nie zabijesz nim śmiertelnika. Tylko potwory można nim zniszczyć.
  Przez chwilę przyglądałam się swojemu sztyletowi. Później spojrzałam na długopis Percy'ego, który przed chwilą był mieczem. 
- Dlaczego dałeś mi sztylet? - spytałam. - Sam walczysz mieczem, który chyba jest wygodniejszy. Można nim zaatakować z dalsza.
  Percy przez chwilę siedział cicho, jakby się nad tym zastanawiał. W końcu odpowiedział:
- Sztylet to broń dla odważnych, a pomyślałem, że moja siostra na pewno taka jest. - Czułam, jak moje policzki robią się czerwone. - Zresztą, najdzielniejsza osoba jaką znam walczyła sztyletem. Ta osoba jest dziewczyną, więc po prostu wydaje mi się, że ta broń pasuje do dzielnych dziewczyn.
  Wiedziałam, że na moich policzkach znajdowały się ogromne rumieńce i że nie będą chciały szybko zniknąć. Zdołałam się tylko uśmiechnąć do Percy'ego.
  Kiedy w końcu udało mi się wydusić słowo, zaczęliśmy z Percym normalnie rozmawiać. Opowiedział mi co nieco o sobie. Okazało się, że był herosem z jakiejś przypowiedni i że walczył w wojnie z tytanami i gigantami. Opowiedział mi też o swoich przyjaciołach z Obozu Herosów. Najwięcej jednak mówił o swojej żonie Annabeth, z którą przeżył mnóstwo przygód.
- Mam nadzieję, że kiedyś się spotkacie - powiedział. - Ale teraz muszę już iść. Już i tak przesiedziałem u ciebie dłużej niż miałem zamiar.
  Pożegnaliśmy się i Percy odszedł, a ja ubrałam się i poszłam na śniadanie. 

  To takie niesprawiedliwe, że musiałam siedzieć sama. Tak bardzo chciałam dosiąść się do Joanne przy stoliku Hermesa lub (a może nawet jeszcze bardziej) do Sama. Oczywiście tego nie mogłam zrobić, bo półbogowie siedzą tylko ze swoim rodzeństwem. Musiałam więc jeść sama.
  Po skończonym posiłku poszłam jeszcze raz zwiedzić stajnię. Spodobała mi się ona najbardziej na całym obozie. Było w niej wiele pięknych pegazów, z którymi potrafiłam się porozumiewać. Sam powiedział mi, że mają tak wszystkie dzieci Posejdona, bo to on stworzył konie. Już wcześniej to zauważyłam, jednak starałam się nie zwracać na to uwagi. Kiedy tak szłam rozmyślając o spotkaniu z bratem, podszedł do mnie Sam. 
- Hej - przywitał się. - Gdzie się wybierasz?
- Chciałam jeszcze raz zobaczyć stajnię.
- A może by tak zrobić coś pożyteczniejszego? 
- Co masz na myśli? 
- Może chciałabyś nauczyć się strzelać z łuku? Nie chcę się chwalić, ale jestem w tym najlepszy w obozie, więc mógłbym ci dać kilka lekcji.
- Och, to świetny pomysł. Chyba, że jesteś strasznym nauczycielem. Wtedy spasuję. 
  Uśmiechnął się do mnie i zaprowadził do zbrojowni. Zabrał jakiś łuk i poszliśmy dalej. Stanęliśmy w miejscu, gdzie ćwiczyło jeszcze kilka osób. Trochę poczekaliśmy, ale w końcu wszyscy się rozeszli. Stanęłam przed tarczą, a Sam podał mi łuk. Założyłam strzałę na cięciwę i wycelowałam w tarczę. Oczywiście nie udało mi się to. Strzała upadła niecały metr ode mnie. 
- Jestem beznadziejna.
- Nie, po prostu nikt cię jeszcze nie nauczył. Chodź, pomogę ci.
  Razem nałożyliśmy strzałę na cięciwę. Podniosłam łuk. Sam stanął za mną i kierował moimi dłońmi. Razem naciągnęliśmy cięciwę i strzeliliśmy. Strzała chybiła o kilka centymetrów.
- Widzisz? - uśmiechnął się Sam. - Już le...
  Przerwał mu słodziutki głosik dochodzący z góry.
- Cześć, Sam - zawołała dziewczyna, która prowadziła samochód, kiedy wieźli mnie do obozu. Teraz leciała na śnieżnobiałym pegazie i machała dłonią do mojego towarzysza, którego policzki stały się podejrzanie czerwone. Uśmiechnął się do niej. Po jakimś czasie się oddaliła. Sam westchnął.
- Podoba ci się, co? 
- Nie, ja po prostu... - zaczął, ale widząc moje  spojrzenie  przestał kłamać. - Tak, ale to córka Afrodyty. Nigdy nie zwróci na mnie uwagi. Próbuję ją poderwać od roku.
- Nigdy nie zwróci na ciebie uwagi? Oczywiście, i dlatego właśnie się do ciebie uśmiechała. Chyba powinniście pogadać.
- Może kiedy indziej. - Przez chwilę panowała niezręczna cisza. - Może masz ochotę spróbować jeszcze raz strzelić? - zapytał w końcu.
- No jasne - odparłam, biorąc do ręki łuk.

piątek, 8 lutego 2013

Rozdział 3: Ryby okazują się być moją rodziną

- Halo, jesteś tu? - Jasnowłosy chłopak znów się odezwał. Było coś w jego głosie, co kazało mi podejść do nich. Niepewnym krokiem wyszłam z ukrycia.
  Cała czwórka przyglądała mi się uważnie.
- Jesteś Shelly? - zapytała w końcu rudowłosa dziewczyna. 
  Kiwnęłam głową.
- Nazywam się Joanne, a to moi przyjaciele - wyjaśniła. - Chcemy cię przenieść w bezpieczne miejsce.
- Jeżeli masz jakieś rzeczy to weź je szybko i chodźmy - powiedział blondyn. - Czwórka herosów w jednym miejscu szybko przywoła potworów.
  Nałożyłam swój plecak i wzięłam walizkę. Wyszliśmy z jaskini i przeszliśmy około sto metrów w całkowitym milczeniu. W końcu dotarliśmy na polanę, na której stała żółta furgonetka. Podeszliśmy do niej.
- Tym razem ja prowadzę - oznajmiła blondynka. - Przynajmniej wyglądam na szesnaście lat.
  Weszła do samochodu, a za nią wszedł chłopak w kaszkietówce. Drugi chłopak otworzył tylne drzwi. 
- Niestety w naszym cudownym samochodzie są tylko dwa siedzenia, więc musimy zadowolić się kawałkiem podłogi z tyłu - wytłumaczyła dziewczyna. Wsiadła do środka, a ja i chłopak zrobiliśmy to samo.
  Przednie siedzenia oddzielone były od nas czymś w rodzaju ściany, więc nie widzieliśmy pozostałej dwójki. Usiedliśmy na podłodze i przez chwilę panowała niezręczna cisza. W końcu postanowiłam ją przerwać.
- Kim wy tak w ogóle jesteście? - zapytałam.
  Moi towarzysze wymienili znaczące spojrzenia.
- Tym samym kim ty jesteś - odpowiedział w końcu chłopak. - Półbogami. 
  Powoli docierało do mnie co powiedział.
- Czym? - zdziwiłam się.
- Półbogami - odparła dziewczyna. - Pół człowiekiem, pół bogiem. Jednym z twoich rodziców jest olimpijczyk.
- Co?
- Kojarzysz mitologię grecką?
  To pytanie trochę mnie zaskoczyło. Oczywiście, kojarzyłam greckie mity, nawet całkiem nieźle. W gruncie rzeczy mitologia fascynowała mnie odkąd zaczęli o niej mówić na lekcjach. Ale przecież to były tylko bajki.
- Tak, ale...
- Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale to  wszystko jest prawdą. Mity to nie bajeczki. Bogowie olimpijscy naprawdę istnieją, tylko przenieśli się z Grecji do Ameryki.
- Niestety istnieją też potwory, o czym już zdążyłaś się przekonać.
  Przypomniałam sobie przedszkolankę Philipa i przerażające stworzenia, które zniszczyły pociąg. Takie istoty nie istniałby w świecie, który uważałam za prawdziwy. To o czym mówiła Joanne i ten chłopak mogło być prawdą. Ciężko jednak jest to zrozumieć.
- Czyli jeden z moich rodziców jest bogiem? Prawdziwym bogiem? Na przykład Zeusem lub Aresem?
  Joanne kiwnęła głową.
- I dlatego musimy cię zabrać do Obozu Herosów. Musisz się tam nauczyć jak walczyć z potworami, bo inaczej kiepsko z tobą. Dwa razy udało ci się uciec, ale nie sądzę, żebyś bez szkolenia wyszła cała z jeszcze jednej takiej przygody, która na pewno się ci przydarzy. Dla większości herosów walka z potworami to codzienność.
  Słuchałam tych słów z niedowierzaniem. Zawsze myślałam, że gdyby można było przeżywać książkowe przygody, życie byłoby wspaniałe. Z wypowiedzi rudowłosej wynikało jednak, że bycie półbogiem jest okropnie niebezpieczne.
  Naglę poczułam, że jestem strasznie zmęczona. Ziewnęłam i położyłam się na podłodze.
- Obudźcie mnie, jak będziemy na miejscu - poprosiłam.
  Zamknęłam oczy i natychmiast zasnęłam.

- Shelly, wstawaj - usłyszałam męski głos.
  Otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą  ciemnowłosego chłopaka. Uśmiechał się przyjaźnie.
- Jesteśmy na miejscu.
  Drzwi samochodu były otwarte, a Joanne już nie było. Wstałam i wyszłam z furgonetki.Chwilę później szłam już razem z tym chłopakiem w stronę wejścia do Obozu.
- Mówiłeś mi jak się nazywasz? - spytałam.
- Nie miałem okazji, bo za szybko poszłaś spać. Sam.
  W tej chwili podbiegła do nas Joanne.
- Właśnie rozmawiałam z Chejronem. Mówi, żebyś ją oprowadził po Obozie, a potem przyprowadził do niego.
  Uśmiechnęła się i odeszła.
- Może najpierw pokażę ci domki.
  Zaprowadził mnie w miejsce, w którym znajdowało się ponad dwadzieścia domków.  Obok nich płonęło ognisko, przy którym siedziała jakaś dziewczynka.
- Każdy domek należy do dzieci innego boga. Ja mieszkam w tamtym - wskazał jeden z budynków, przy którym siedziało kilku chłopców z łukami. - Apollo.
  Zatrzymałam się na chwilę i przyjrzałam chłopakom, którzy za pewne byli braćmi Sama.
- Twój ojciec jest bogiem poezji?
- Między innymi. Może chodźmy już dalej.
  Przez następne pół godziny spacerowaliśmy po obozie. Sam pokazał mi stajnie, zbrojownie, arenę, teatr i skałę wspinaczkową. Kiedy byliśmy w tym ostatnim miejscu, przyglądaliśmy się jak pewna dziewczyna wspina się na nią. Była w tym naprawdę niezła.
- To Allison Cox - powiedział. - Córka Hermesa. Jest najlepsza we wspinaczkach w całym obozie.
  Jeszcze przez chwilę ją oglądaliśmy. W końcu ruszyliśmy dalej, w stronę Wielkiego Domu.
- Od jak dawna jesteś w Obozie? - zapytałam.
- Od sześciu lat. Kiedy tu przybyłem, miałem dziewięć lat.
- I od razu wiedziałeś, że jesteś synem Apollina?
- Chwilę trwało, zanim mnie uznał. Nie martw się, ciebie też niedługo ktoś uzna. Nie zdziwiłabym się, jakbyś już dzisiaj wiedziała kto jest twoim ojcem.
  W końcu dotarliśmy do Wielkiego Domu. Staliśmy przed nim trochę czasu, aż wyszedł z niego mężczyzna. Poprawka pół mężczyzna, pół koń.
  Zatkało mnie, kiedy go zobaczyłam. Od pasa w górę wyglądał jak zwykły facet w średnim wieku, ale od pasa w dół... No, po prostu był koniem! Miał cztery nogi, kopyta i ogon. Koleś był centaurem.
- Shelly Nelson - uśmiechnął się do mnie. - Dobrze, że jesteś już w naszym obozie. Na początku chciałem ci powiedzieć, że...
  Nie zdążył dokończyć, bo przerwała mu woda, która gwałtownie podniosła się z rzeki, znajdującej się trochę dalej. Strumień przybliżył się do mnie i otoczył mnie. Zaczął wirowa, a później powoli opadł tak, że unosił się wokół moich stóp.
- Chyba właśnie zostałaś uznana - szepnął Sam.
  Spojrzałam na wodę otaczającą moje nogi. Woda. Czyli moim ojcem był...
- Witaj, Shelly Nelson - powiedział Chejron. - Córko Posejdona, pana mórz.

piątek, 1 lutego 2013

Rozdział 2: Jaskinia zastępuje mi dom

  Naprawdę chciałabym, żeby to wszystko okazało się tylko jednym z nocnych koszmarów, które tak często nawiedzały mnie w nocy. Nawet uszczypnęłam się parę razy, by móc to udowodnić, ale oczywiście prawda była dużo gorsza. Stałam w pociągu, którego dach został wyrwany, a dookoła mnie biegali przerażeni ludzie. To nie było najstraszniejsze. Nad pojazdem latały potwory sto razy gorsze niż przedszkolanka Philipa. Były ogromne, miały wielkie czarne skrzydła, a ich głowy co kilka sekund zmieniały się w trupie czaszki. 
  Szybko biegłam między pasażerami w stronę wyjścia. Kiedy w końcu dotarłam do celu usłyszałam mrożący krew w żyłach głos.
- Shelly Nelson, nie chowaj się! I tak cię złapiemy!
  Zamarłam. Czułam, że przez całe moje ciało przebiega dreszcz przerażenia. Mocno popchnęłam drzwi i wyskoczyłam na zewnątrz.
  Na dworze było okropnie zimno, jednak nie odczuwałam tego w takim stopniu, kiedy biegłam najszybciej jak potrafiłam. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem. Nie miałam pojęcia, gdzie mam się ukryć. Nie miałam pojęcia, jakim cudem mogę wyjść z tego cała.
  Po jakimś czasie złapała mnie kolka. Chwilę jeszcze biegłam, ale kiedy ból stał się nie do zniesienia, zatrzymałam się. Usiadłam na ziemi. Miałam ochotę się rozpłakać. Byłam sama w jakimś lesie, mając przy sobie tylko walizkę z ubraniami i plecak z jedzeniem. Bez komórki, bez pieniędzy, bez nadziei. Rozejrzałam się wokół i dostrzegłam jakąś jaskinie trochę dalej. Wstałam i poszłam w jej kierunku.
  Było to wprost idealne miejsce na kryjówkę. Małe wejście było prawie całkowicie zasłonięte bluszczem, więc raczej nikt nie powinien mnie tutaj znaleźć. Weszłam do środka. Jaskinia była dość spora. Położyłam swoje rzeczy na podłodze i wyjęłam z walizki jakiś sweter. Nałożyłam go na siebie i ułożyłam się jak najwygodniej na ziemi. Zasnęłam.

  Minęło już ponad dwadzieścia cztery godziny, a ja nadal byłam w jaskini. Jadłam właśnie jakieś krakersy, które moja mama spakowała mi do plecaka. Przyrzekłam sobie w duchu, że jeżeli przeżyję, podziękuję jej za to, że dała mi jedzenie, bo inaczej umarłabym z głodu. 
  Kilka godzin później postanowiłam się przejść. Mogłabym kogoś spotkać i poprosić, żeby dał mi się skontaktować z rodziną. Szłam dość długo, jednak nikogo nie spotkałam. W okolicy nie było też żadnych domów, wszędzie same lasy. Zrezygnowana wróciłam go jaskini i przesiedziałam tam kolejne kilka godzin.

  Najgorzej się czułam, kiedy robiło się ciemno. Kładłam się wtedy na ziemi w jaskini, zamykałam oczy i wyobrażałam sobie coś miłego. To niewiele dawało. Ciągle słyszałam złowrogi szum wiatru i bałam się, że w każdej chwili jeden z tych okropnych potworów może się tu zjawić. Dzisiejsza noc była wyjątkowo chłodna i na dodatek padał deszcz, przez co nie mogłam zasnąć. Nałożyłam na siebie dodatkowy sweter i próbowałam się przespać, ale nie potrafiłam. Cały czas coś nie dawało mi spokoju. 
  Idź spać, rozkazałam sama sobie. Jutro się obudzisz i może znajdziesz kogoś, kto ci pomoże. Teraz jednak po prostu musisz zasnąć!
  Zaczęłam liczyć owce, co było dość głupie, ale nie wiedziałam co innego mogłabym zrobić. Doszłam do stu dwudziestu ośmiu, kiedy usłyszałam z daleka czyjś głos.
- Musi tu być, czuję ją! - Słowa te wypowiedział jakiś chłopak. otworzyłam na chwilę oczy, ale niczego nie zobaczyłam. Było za ciemno.
- To samo mówiłeś sześć godzin temu - odparł inny głos, tym razem dziewczęcy. - George, nie będziemy się zatrzymywać za każdym razem kiedy coś poczujesz!
- Nie marudź, Jo, kiedyś ją znajdziemy - mruknął ktoś trzeci.
  Przysłuchiwałam się tej rozmowie w pełnym skupieniu. Szukają jakiejś dziewczyny. Czy to możliwe, żeby chodziło o mnie? Usiadłam i dalej słuchałam głosów.
- Czy tam nie jest jaskinia? - zapytała dziewczyna.
- Lepiej to sprawdźmy.
  Gwałtownie wstałam z miejsca i zaczęłam pakować moje rzeczy. Wzięłam walizkę i plecak do ręki i ukryłam się w rogu jaskini. Skąd miałam wiedzieć, czy ci ludzie, o ile nimi byli, nie chcą zrobić mi krzywdy? Ich głosy może brzmiały łagodnie i niegroźnie, ale podobnie było w przypadku przedszkolanki. 
  Usłyszałam, że wchodzą do środka. 
- Hej - zawołał jeden z chłopców. - Jest tu kto? 
  Niepewnie spojrzałam w ich stronę. Było ich czworo: dwóch chłopców, dwie dziewczyny. Trzymali latarki, więc w ich świetle mogłam się im przyjrzeć. Jeden z chłopców był blondynem o jasnej cerze, był niezbyt wysoki i nosił na głowie kaszkietówkę. Drugi był wysoki, miał kręcone, ciemne włosy i opalone ciało. Dziewczyna, która stała obok blondyna miałam rudawe włosy splecione w warkocza. Obok niej stała chyba najpiękniejsza osoba jaką w życiu widziałam. Jasne włosy opadały na jej ramiona i układały się w śliczne loki. Była wysoka i bardzo zgrabna. 
  Przyjrzałam się jeszcze raz całej czwórce.
  Wszyscy mieli na sobie pomarańczowe koszulki z napisem: OBÓZ HEROSÓW.