piątek, 25 stycznia 2013

Rozdział 1: Mama wysyła mnie w podróż na drugi koniec kraju

  Biegłabym dwa razy szybciej, gdyby nie Philip. Mimo, że ciągnąc go prawie wyrywałam mu rękę, on nadal potwornie się wlókł. Minęło więc sporo czasu, kiedy znaleźliśmy się przy naszym bloku. Weszliśmy do środka i wbiegliśmy do mieszkania. Od razu usłyszałam głos swojej matki dochodzący z kuchni.
- Oczywiście, też uważam, że już powinna tam pojechać.
- Mamo! - zawołałam. Ona jednak nie raczyła mi odpowiedzieć - Mamo! 
  Weszłam do kuchni i stanęłam jak wryta. 
  Moja matka pochyliła się nad zlewem i... rozmawiała z nim. 
- Mamo? Wszystko w porządku?
  Odwróciła się na dźwięk mojego głosu. Twarz miała przygnębioną, a ręce jej drżały.
- Shelly, dobrze, że jesteś - powiedziała. - Idź do pokoju, spakuj się. Zaraz wyjeżdżasz.
- Co? - zdziwiłam się. - Mamo czy ty rozmawiałaś ze zlewem?
- Idź się spakuj - rozkazała. Już miałam coś powiedzieć, ale ona była szybsza: - Natychmiast.

  Nienawidziłam się pakować. Nigdy nie wiedziałam co wziąć i jak dużo ubrań spakować. Zazwyczaj w tej okropnej czynności wyręczała mnie mama, jednak teraz była zbyt zajęta gadaniem ze zlewem.
  Moja matka rozmawiała ze zlewem.
  Przedszkolanka chciała zabić mnie i mojego brata.
  Zbyt dużo dziwactw jak na jeden dzień. Chciałam, żeby ktoś mi to wytłumaczył, ale nikt nie zawracał tym sobie głowy. Bo po co tłumaczyć jedenastolatce dlaczego przedszkolanki zmieniają się w demony, a matki gadają ze zlewami? Przecież to zupełnie normalne. 
  Rzuciłam jakieś spodnie do walizki i zauważyłam, że raczej więcej się nie zmieści. Do pokoju weszła moja mama.
- Jesteś gotowa? - spytała, a ja kiwnęłam głową. - To chodź szybko na dół. Ojciec już na ciebie czeka.
   Wzięłam walizkę i wyszłam z pokoju. Na korytarzu stał Philip, bacznie mi się przyglądając.
- Gdzie jedziesz, Shelly?
- Sama nie wiem - westchnęłam. - Najchętniej bym zos...
- Szybciej, Shelly - zawołałam moja matka. - Philip, zostań chwilę sam w domu. Bądź grzeczny. Ja i tato za chwilę wrócimy, tylko zawieziemy Shelly na dworzec.
  Wyszłam z budynku. Na dworze stał samochód mojego ojczyma. Matka wepchała mnie do środka. Po chwili jechaliśmy już w stronę dworca.

- Dokąd mam jechać? - spytałam, kiedy byliśmy już na miejscu. Ciągnęłam za sobą swoją okropnie ciężką walizkę. Moi rodzice rozmawiali ze sobą szeptem. W końcu zatrzymali się przy jakiejś ławce i usiedli na niej. Zrobiłam to samo.
- Do Nowego Yorku - odparła mama. - Tam ktoś będzie na ciebie czekał. Za chwilę przyjedzie twój pociąg.
- Mam jechać z San Diego do Nowego Yorku pociągiem? Nie jestem geniuszem z geografii, ale wiem, że to drugi koniec kraju! Ta podróż będzie trwała wiecznie! Dlaczego nie mogę polecieć samolotem?
- Bo ci nie wolno.
- Znowu tak mówisz! Dlaczego właśnie mi nie można latać? Co ja takiego zrobiłam?
  Nie był to bowiem pierwszy raz, kiedy moja mam nie pozwoliła mi lecieć samolotem, przez co musiałam spędzić naprawdę dużo czasu w pociągu.
  Minęło dwadzieścia minut i mój pociąg przyjechał. Podeszliśmy do niego.
- Przykro mi, Shelly, że ci tego nie mogę wyjaśnić - powiedziała matka. - Po prostu nie umiem. Oni to zrobią lepiej. - Podała mi plecak. - Masz tam jedzenie i picie. - Przytuliła mnie mocno. - Będę strasznie tęsknić. 
- Nie mogę po prostu zostać?
- Nie, to nie jest takie proste. Po prostu idź już. Zobaczymy się za dwa miesiące.
  Wzięłam plecak i walizkę i weszłam do pociągu. Zajęłam swoje miejsce w przedziale, który na szczęście był pusty. Usiadłam na fotelu i ostatni raz spojrzałam za okno na moje miasto. 

  Ile ten pociąg może jechać? Minęło już jakieś sześć godzin i na zewnątrz zrobiło się kompletnie ciemno, a ja nadal byłam daleko od celu podróży. Byłam już tak znudzona, że wyszłam z przedziału i zaczęłam krążyć po pociągu tam i z powrotem. Nagle pojazd się zatrząsł.
  Upadłam na podłogę i poobijałam sobie ręce. Z trudem się podniosłam. Pociąg stanął.  Ze wszystkich przedziałów zaczęli wychodzić ludzie, wykrzykując coś, co świadczyło o ich niezadowoleniu. Wróciłam do swojego przedziału i złapałam za plecak. Nałożyłam go na plecy i wzięłam walizkę. Nie wiem dlaczego przygotowałam się do wyjścia, po prostu czułam, że muszę to zrobić. Wyszłam z przedziału i pociąg znów się zatrząsł. Tym razem jednak nie upadłam. 
  Ludzie zaczęli krzyczeć, biegać po pociągu jak oszalali i popychać innych. Stałam w miejscu, czekając aż wszyscy się uspokoją.
  Nie doczekałam się tego.
  Pociąg zatrząsł się jeszcze raz i coś wyrwało dach pojazdu.

piątek, 18 stycznia 2013

Prolog: Miss piękności próbuje zjeść mojego brata

- Shelly, pospiesz się - jęczał mój sześcioletni brat Philip. - Już i tak spotkała mnie wielka kara, bo muszę iść z tobą, a teraz jeszcze przez ciebie się spóźnię!
  Rzuciłam mu zagniewane spojrzenie, a on wybiegł z mieszkania. Nałożyłam ciemnoniebieskie baleriny i wyszłam, zamykając za sobą drzwi na klucz. Philip nadal mnie poganiał, a ja na złość mu zeszłam na dół, jak najwolniej potrafiłam.  Wyszłam z budynku i stanęłam obok mojego brata. Jeszcze chwilę czekaliśmy, zanim mój ojczym przyjechał pod nasz blok swoim nowiutkim samochodem. Nadal brakowało mi tego starego, ale niestety nie nadawał się już do niczego. 
  Wpakowaliśmy się do środka. Ojciec jechał szybko, więc po niedługim czasie zatrzymał się przed budynkiem przedszkola Philipa. Wysiedliśmy, rzucając jakieś pa na pożegnanie.
  Przedszkole nie było zbyt duże. Weszliśmy do środka i mój brat zaprowadził mnie do szatni. W środku roiło się od dzieciaczków takich jak on. Wszyscy byli poprzebierani albo za kwiatki albo za krasnoludki. Mieli wystawiać jakąś sztukę. Jedynie mój braciszek był ubrany na galowo, bo został wyznaczony do recytacji wiersz, z czego był bardzo dumny. Mówił, że wszystkie dzieci mają króciutkie teksty, a jego jest bardzo długi i że pani go wyróżniła.
  Kiedy tylko zawiązałam mu krawat, do szatni weszła przedszkolanka. Wyglądała na bardzo młodą i była niesamowicie ładna. Miała idealnie gładką jasną cerę, długie, lekko falowane blond włosy i ciemnobrązowe oczy.
  Philip na jej widok cofnął się do tyłu.
- Ona jest straszna, Shelly - szepnął.
 Popatrzyłam na niego, zniecierpliwiona. Już nie pierwszy raz mówił tak o ludziach.
- Ty zwykła przedszkolanka.
- Ona jest potworem. Potworem, Shelly.
- Tak jak ten gość w McDonaldzie miesiąc temu? I jak tamte dziewczyny na plaży zeszłego lata? 
- Dlaczego wy mi nie wierzycie! - wybuchnął trochę za głośno, bo kilka dzieci dziwnie się na niego popatrzyło. Ściszył głos: - Ja mówię prawdę!
  Pokręciłam tylko głową. 
- Powodzenia w przedstawieniu - powiedziałam i wyszłam. 

  Była godzina piętnasta, kiedy przedstawienie się zaczęło. 
  Dzisiaj był ostatni dzień roku szkolnego, więc nie musiałam się spieszyć. Kilka godzin wcześniej odebrała. świadectwo w swojej szkole, co było nadzwyczaj niewiarygodne, bo zazwyczaj wywalają mnie przed końcem roku. Po raz pierwszy udało mi się przetrwać tak długo w jednej szkole. Teraz musiałam siedzieć na przedstawieniu mojego braciszka, bo rodzice byli zbyt zajęci pracą, żeby się zjawić, a Philip nie zniósł by faktu, że nikt nie przyszedł na jego sztukę.
  Kiedy oni w końcu zaczną? Nie miałam ochoty już siedzieć w jednym miejscu. Miałam ADHD, więc kosztowało mnie to wiele wysiłku.
  W końcu przedstawienie się zaczęło. Na szczęście trwało niedługo. Na zakończenie Philip mówił swój wiersz z wysoko podniesioną głową i wypiętą piersią. Kiedy skończył, rozległy się gromkie brawa. Mój brat uśmiechnął się i ukłonił. 

  Biegałam po całym budynku, szukając Philipa. Czy to dziecko nie mogłoby siedzieć w szatni z innymi przedszkolakami? Byłam już we wszystkich salach, a go nadal nie było widać. Zatrzymałam się obok łazienki. Po chwili usłyszałam jego głos.
- Niech pani sobie idzie.
  Weszłam do środka i zobaczyłam Philipa wraz z piękną przedszkolanką. Stali obok umywalek. Na twarzy mojego brata malowało się przerażenie. Kobieta patrzyła na niego. Miała dziwny wyraz twarzy, trochę jakby była bardzo głodna. Jeden z kranów nie był do końca zakręcony i wylewała się z niego woda z cichutkim kap - kap.
- Philip, idziemy - oznajmiłam.
- Nie, on musi zostać - powiedziała słodkim głosem przedszkolanka. 
- Ale my musimy iść...
- Ten chłopczyk nigdzie nie pójdzie.
  Spojrzałam na nią ze zdziwieniem. Nie bardzo wiedziałam, dlaczego mogłaby chcieć, żeby Philip został. Niezręczną ciszę przerywało tylko kapanie.
  Philip podszedł do mnie i schował się za moimi plecami. Przedszkolanka zaśmiała się.
- Nie chowaj się, urwisku. I tak cię złapię!
  I wtedy na ułamek sekundy jej piękna twarz się zmieniła. Stała się ciemna, jej oczy zmieniły barwę na czerwoną, a zęby, szczególnie kły, powiększyły się.
  Wzdrygnęłam się. Kobieta chyba zauważyła, że coś widziałam, bo warknęła:
- Półbogini. Wiedziałam, że coś mi tu cuchnie.
Kap - kap.
  Nie bardzo wiedziałam, o co jej chodziło, ale nie bardzo mi się to spodobało. Złapałam Philipa za rękę, a on mocno ścisnął moją dłoń. Twarz przedszkolanki znów się zmieniła tym razem na stałe. 
  Kap - kap.
  A  więc to wszystko co mówił mój brat było prawdą. Stałam w milczeniu, trawiąc tę informację i nadal nie mogąc w nią uwierzyć.
- Ach, co za rodzinka! - wykrzyknęła. - Heros i dziecko widzące przez Mgłę! Wspaniale! 
  Cofnęłam się. Nie wiedziałam co robić. 
- Ja też miałam kiedyś niezwykłą rodzinę. I wiecie co się z nią stało? Zazdrosna Hera  zabiła moje dzieci! Wyobrażacie to sobie? Jak matka może się czuć po czymś takim? Nie pozostało mi nic innego, jak sprawić, żeby inne matki też cierpiały!
  Kap - kap.
  Zaczęła się przybliżać do nas. Byłam przerażona. Chciałam uciekać, ale drzwi były za daleko. Potwór na pewno by mnie złapał wcześniej. Gorączkowo wymyślałam jakieś rozsądne wyjście, ale nie szło mi to najlepiej. 
   Philip ściskał moją dłoń. Skąd ten chłopiec ma tyle siły? Odwróciłam się i dostrzegłam, że ma zapłakane oczy. Oczywiście, że się bał. Przecież jego przedszkolanka właśnie próbowała go zabić.
Kap - kap.
  Potwór był już prawie przy nas, kiedy z kranu wystrzeliła woda. Słup cieczy zwalił przedszkolankę z nóg. Skorzystałam z okazji i szybko pobiegłam w stronę drzwi, ciągnąc za sobą brata. Kiedy wychodziliśmy, potwór zaczął się podnosić, lecz woda szybko znów go zalała. Wybiegliśmy z Philipem z budynku i pognaliśmy w kierunku domu.