Biegłabym dwa razy szybciej, gdyby nie Philip. Mimo, że ciągnąc go prawie wyrywałam mu rękę, on nadal potwornie się wlókł. Minęło więc sporo czasu, kiedy znaleźliśmy się przy naszym bloku. Weszliśmy do środka i wbiegliśmy do mieszkania. Od razu usłyszałam głos swojej matki dochodzący z kuchni.
- Oczywiście, też uważam, że już powinna tam pojechać.
- Mamo! - zawołałam. Ona jednak nie raczyła mi odpowiedzieć - Mamo!
Weszłam do kuchni i stanęłam jak wryta.
Moja matka pochyliła się nad zlewem i... rozmawiała z nim.
- Mamo? Wszystko w porządku?
Odwróciła się na dźwięk mojego głosu. Twarz miała przygnębioną, a ręce jej drżały.
- Shelly, dobrze, że jesteś - powiedziała. - Idź do pokoju, spakuj się. Zaraz wyjeżdżasz.
- Co? - zdziwiłam się. - Mamo czy ty rozmawiałaś ze zlewem?
- Idź się spakuj - rozkazała. Już miałam coś powiedzieć, ale ona była szybsza: - Natychmiast.
Nienawidziłam się pakować. Nigdy nie wiedziałam co wziąć i jak dużo ubrań spakować. Zazwyczaj w tej okropnej czynności wyręczała mnie mama, jednak teraz była zbyt zajęta gadaniem ze zlewem.
Moja matka rozmawiała ze zlewem.
Przedszkolanka chciała zabić mnie i mojego brata.
Zbyt dużo dziwactw jak na jeden dzień. Chciałam, żeby ktoś mi to wytłumaczył, ale nikt nie zawracał tym sobie głowy. Bo po co tłumaczyć jedenastolatce dlaczego przedszkolanki zmieniają się w demony, a matki gadają ze zlewami? Przecież to zupełnie normalne.
Rzuciłam jakieś spodnie do walizki i zauważyłam, że raczej więcej się nie zmieści. Do pokoju weszła moja mama.
- Jesteś gotowa? - spytała, a ja kiwnęłam głową. - To chodź szybko na dół. Ojciec już na ciebie czeka.
Wzięłam walizkę i wyszłam z pokoju. Na korytarzu stał Philip, bacznie mi się przyglądając.
- Gdzie jedziesz, Shelly?
- Sama nie wiem - westchnęłam. - Najchętniej bym zos...
- Szybciej, Shelly - zawołałam moja matka. - Philip, zostań chwilę sam w domu. Bądź grzeczny. Ja i tato za chwilę wrócimy, tylko zawieziemy Shelly na dworzec.
Wyszłam z budynku. Na dworze stał samochód mojego ojczyma. Matka wepchała mnie do środka. Po chwili jechaliśmy już w stronę dworca.
- Dokąd mam jechać? - spytałam, kiedy byliśmy już na miejscu. Ciągnęłam za sobą swoją okropnie ciężką walizkę. Moi rodzice rozmawiali ze sobą szeptem. W końcu zatrzymali się przy jakiejś ławce i usiedli na niej. Zrobiłam to samo.
- Do Nowego Yorku - odparła mama. - Tam ktoś będzie na ciebie czekał. Za chwilę przyjedzie twój pociąg.
- Mam jechać z San Diego do Nowego Yorku pociągiem? Nie jestem geniuszem z geografii, ale wiem, że to drugi koniec kraju! Ta podróż będzie trwała wiecznie! Dlaczego nie mogę polecieć samolotem?
- Bo ci nie wolno.
- Znowu tak mówisz! Dlaczego właśnie mi nie można latać? Co ja takiego zrobiłam?
Nie był to bowiem pierwszy raz, kiedy moja mam nie pozwoliła mi lecieć samolotem, przez co musiałam spędzić naprawdę dużo czasu w pociągu.
Minęło dwadzieścia minut i mój pociąg przyjechał. Podeszliśmy do niego.
- Przykro mi, Shelly, że ci tego nie mogę wyjaśnić - powiedziała matka. - Po prostu nie umiem. Oni to zrobią lepiej. - Podała mi plecak. - Masz tam jedzenie i picie. - Przytuliła mnie mocno. - Będę strasznie tęsknić.
- Nie mogę po prostu zostać?
- Nie, to nie jest takie proste. Po prostu idź już. Zobaczymy się za dwa miesiące.
Wzięłam plecak i walizkę i weszłam do pociągu. Zajęłam swoje miejsce w przedziale, który na szczęście był pusty. Usiadłam na fotelu i ostatni raz spojrzałam za okno na moje miasto.
Ile ten pociąg może jechać? Minęło już jakieś sześć godzin i na zewnątrz zrobiło się kompletnie ciemno, a ja nadal byłam daleko od celu podróży. Byłam już tak znudzona, że wyszłam z przedziału i zaczęłam krążyć po pociągu tam i z powrotem. Nagle pojazd się zatrząsł.
Upadłam na podłogę i poobijałam sobie ręce. Z trudem się podniosłam. Pociąg stanął. Ze wszystkich przedziałów zaczęli wychodzić ludzie, wykrzykując coś, co świadczyło o ich niezadowoleniu. Wróciłam do swojego przedziału i złapałam za plecak. Nałożyłam go na plecy i wzięłam walizkę. Nie wiem dlaczego przygotowałam się do wyjścia, po prostu czułam, że muszę to zrobić. Wyszłam z przedziału i pociąg znów się zatrząsł. Tym razem jednak nie upadłam.
Ludzie zaczęli krzyczeć, biegać po pociągu jak oszalali i popychać innych. Stałam w miejscu, czekając aż wszyscy się uspokoją.
Nie doczekałam się tego.
Pociąg zatrząsł się jeszcze raz i coś wyrwało dach pojazdu.
hahahaha. matka gada ze zlewem. boki zrywać.
OdpowiedzUsuńPrzynajmniej moja żyje. Pfff. Nie ładnie, Saro! Nie wolno się śmiać z śmierci!
Usuńkurde. już nie żyjesz!
Usuńoddycham, serce mi bije, ruszam się. Chyba nie umarłam
Usuńnie dziw się Kasiu. ja gadam ze zlewem codziennie . zawsze. ;)
UsuńJa ostatnio też zaczęłam. Ciekawe zajęcie.
Usuń