sobota, 16 marca 2013

Rozdział 6: Rudowłosa wyrocznia odwiedza Obóz

  Rozdział dedykowany mojej kochanej Andromedzie - największej fance Rach na świecie! Też cie kocham.

~*~*~

 Podbiegliśmy do grupki obozowiczów. Wszyscy z zaciekawieniem spoglądali w niebo. Uniosłam wzrok i spostrzegłam niesamowity pojazd, który szybował po błękitnym nieboskłonie. Był to złoty rydwan ciągnięty przez trzy nieskazitelnie białe pegazy. Na rydwanie stała młoda kobieta. Jej długie rude włosy rozwiewał wiatr. Cała ta scena wyglądała naprawdę pięknie.
- Kto to? - spytałam Sama.
- Nasza wyrocznia. Rachel Dare.
- Wyrocznia? 
- Przepowiada przyszłość.
  Rydwan wylądował na ziemi, a Rachel wyszła z niego i stanęła obok nich. Po chwili zjawił się Chejron. 
- Witaj, Rachel, miło cię znowu widzieć. Przyleciałaś w sam raz na obiad.
- Ciebie też miło widzieć - powiedziała miłym głosem. - To świetnie. Umieram z głodu.

  Nienawidziłam posiłków. Zawsze musiałam siedzieć sama, a tak bardzo nie znosiłam samotności. W całym obozie było tylko troje herosów, którzy musieli siedzieć sami: ja, syn Zeusa i syn Hadesa. Kiedyś Wielka Trójka nie mogła mieć dzieci ze śmiertelniczkami i zmieniło się to dopiero jedenaście lat temu, więc nadal nie mają zbyt wielu dzieci, które mogą już się uczyć w obozie. Niestety, zasady nie pozwalały nawet usiąść nam we trójkę. Zjadłam więc jak najszybciej i odeszłam od stołu. Chwilę później dołączył do mnie Sam.
- Ta Rachel przyjeżdża tu co rok? - zapytałam.
-Tak. Mówi przepowiednie, bez których trudno byłoby wyruszyć na misję.
- Misję? 
- Czasami półbogowie opuszczają obóz i idą na misję. Zazwyczaj chodzi o pomoc bogom. 
  Przyjrzałam się dokładnie Rachel. Wyglądała na jakieś dwadzieścia parę lat. Miała brzoskwiniową cerę i zielone oczy. Uśmiechała się przyjaźnie, rozmawiając z Chejronem. 
- Od jak dawna jest wyrocznią?
- Chyba od jakiś jedenastu lat. Nie wiem dokładnie, ale tak słyszałem od starszych obozowiczów.
  Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Po chwili zauważyłam, że Vanessa, córka Afrodyty, patrzy w naszą stronę.
- Twoja dziewczyna się na nas patrzy.
- Co? - zdziwił się. Po chwili jednak dostrzegł Vanessę i zrozumiał o co mi chodzi. - Ona nie jest moją dziewczyną.
- Ale będzie.
  Policzki mojego przyjaciela lekko się zarumieniły.
- Może po prostu o tym nie gadajmy, dobra?

  Po kolacji wszyscy usiedliśmy przy ognisku. Ja przysiadłam się do Betty, bo Sam usiadł ze swoimi kolegami. Po chwili obok nas usiadła też Rachel Dare.
- Cześć Betty - uśmiechnęła się do córki Hefajstosa, a ona odwzajemniła uśmiech. - Kim jest twoja koleżanka?
- To Shelly - przedstawiła mnie, a ja nieśmiało się uśmiechnęłam. - Córka Posejdona.
- No proszę. Percy w końcu ma rodzeństwo.
  Drgnęłam na dźwięk imienia Percy'ego.
- Znasz mojego brata? 
- Przyjaźnię się z nim i jego żoną od dawna. Właściwie to dzięki niemu zostałam wyrocznią. On pokazał mi świat bo...
  Nie skończyła. Nagle wyprostowała się, a z jej twarzy znikł uśmiech. Oczy zabłysły zielenią i zaczęła mówić jakby była w transie:

Widzący wszystko niemalże człowiek
spędzi Wielkiej Trójce sen z powiek.
Dywanem męki przejdzie heros młody,
żeby doprowadzić do braterskiej zgody.
Jedno z trojga ich dzieci podejmie wyzwanie,
lecz współpracować muszą zanim to się stanie. 

  Wszyscy się w nią wpatrywali. Nie miałam pojęcia, co o tym myśleć. To chyba była przepowiednia, ale o kogo w niej chodziło? 
  Odszukałam w tłumie Sama i spojrzałam mu w oczy. Wydawał się być zaskoczony. Przyglądał się badawczo Rachel, ale co jakiś czas spoglądał na mnie. Nagle odezwał się Chejron:
- Zdaje się, że mamy kolejną Wielką Przepowiednię.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Rozdział 5: Poznaję nowych przyjaciół

  Minęło kilka dni i już całkowicie przyzwyczaiłam się do życia w obozie. Poznałam wiele kolegów i koleżanek. Miałam bardzo dobre stosunki z dziećmi Hermesa, szczególnie z  Joanne. Zakumplowałam się także z Georgem, chłopakiem, który był jednym z czwórki, która mnie znalazła. Okazało się, że nie jest on półbogiem tylko satyrem - pół człowiekiem pół kozłem. Oczywiście najbardziej zaprzyjaźniłam się z Samem, który pomógł mi się przystosować do obozowego trybu życia. Był dla mnie jak starszy brat, którego zawsze chciałam mieć.
  Każdego dnia w obozie robiłam coś ciekawego. Uczyłam się walczyć na miecze, strzelać z łuku, wspinałam się po ścianie do wspinaczki, pływałam kajakami, latałam na pegazach. Całkiem nieźle radziłam sobie z mieczem, gorzej z łukiem, chyba że pomagał mi Sam. Niezbyt dobrze też szła mi wspinaczka. Najbardziej lubiłam pływać kajakami, co było chyba oczywiste, bo w końcu jestem córką Posejdona. Pegazy także bardzo mi się podobały, a kiedy na nich latałam, czułam się niesamowicie. 
  Kiedy tylko zjadłam śniadanie, podbiegłam do Sama. Razem poszliśmy na arenę, gdzie kilka osób walczyło na miecze. Spędziliśmy tam jakieś pół godziny. Mieliśmy iść razem nad jezioro, ale podeszła do nas blond piękność, córka Afrodyty.
- Hej, Sam - uśmiechnęłam się, ukazując swoje równiuteńkie, białe zęby.
- O, cześć, Vanesso - powiedział mój przyjaciel, próbując ukryć zdenerwowanie. 
- Masz ochotę na spacer?
- Ja... eee...właściwe, to miałam iść z Shelly pop...
- Daj spokój - przerwałam mu. - Ja pójdę sama. Bawcie się dobrze.
  Odeszłam od nich i udałam się w kierunku stajni. Kiedy doszłam na miejsce, zobaczyłam jakąś dziewczynę, stojącą przed wejściem. Jakoś wcześniej jej nie widziałam. Podeszłam do niej. Była to dość niska, drobna dziewczyna, której blond włosy układały się w maleńkie loczki. Spojrzała na mnie swoimi błękitnymi oczami.
- Hej - powiedziałam. - Jestem Shelly.
- Betty - przedstawiła się. - Chyba wcześniej cię tu nie widziałam.
- Jestem tu dopiero od kilku dni - wyjaśniłam. - Jestem córką Posejdona, a ty?
- Hefajstosa.
  Przyjrzałam się jej z niedowierzaniem. Nigdy bym nie pomyślała, że może być córką boga kowali. Była taka drobna i ładna.
- Zdziwiona? - zapytała.
- Nie, ja tylko myślałam, że dzieci Hefajstosa są...
- Brzydkie?
  Moje policzki zaczęły się czerwienić.
- Nie... eee... Że są potężne. 
  Betty nie wyglądała na przekonaną. Uśmiechnęła się jednak i oznajmiła:
- Dużo osób nie może uwierzyć, że jestem jego córką. 
  Przez chwilę panowała cisza. 
- Chyba chciałaś wejść do stajni - odezwała się w końcu Betty.
- Co? A, tak.
  Weszłam do środka, a ona za mną. Szłyśmy powoli, podziwiając piękne pegazy.
- Więc, od jak dawna jesteś w obozie? - zapytałam.
  Pokazała mi naszyjnik, na którym znajdowały się dwa paciorki. Przypomniałam sobie, że widziałam podobny na szyi Sama, tylko że na jego było sześć koralików.
- Za każde lato otrzymuje się jeden paciorek - wyjaśniła.
  Rozmawiałyśmy jeszcze przez chwilę, aż Betty stwierdziła, że musi już iść. Zostałam sama w stajni, więc zaczęłam rozmawiać z końmi. Oczywiście nie mówiłam do nich. Mogłam się z nimi porozumiewać myślami. Podeszłam do jednego z nich. Od razu go zauważyłam, bo jako jedyny ze wszystkich pegazów był czarny. 
Cześć - przywitałam się.  
Siemanko! - zawołał koń. - Możesz z nami gadać? Dziecko Posejdona, co? Dawno tu takiego nie było. Ale właściwie to czemu gadasz ze mną? Tamte pegazy są ładniejsze, a przynajmniej tak wszyscy mówią.
Tamte pegazy niczym się nie wyróżniają. Ty jesteś orginalny. 
  Pegazowi chyba spodobały się moje słowa, bo zarżał radośnie. 
No wreszcie ktoś porządny w tym obozie. Nazywam się Błyskawica, a ty? 
Shelly. Dlaczego masz na imię akurat tak?
  Koń odwrócił się, tak że zobaczyłam, że z jednej strony kawałek jego sierści jest biała i układa się w kształt błyskawicy. Już chciałam coś powiedzieć, ale do stajni wszedł Sam.
- Shelly, musisz coś zobaczyć! - zawołał i wybiegł.
Muszę iść - pożegnałam się z Błyskawicą. - Wrócę jutro.
To był twój chłopak? - zapytał koń na do widzenia. Ja tylko pokręciłam przecząco głową i wyszłam ze stajni.

sobota, 9 lutego 2013

Rozdział 4: Brat daje mi prezent

  W sumie mogłam się tego spodziewać. Znaczna część mojego życia miała związek z wodą. Mieszkałam blisko oceanu w San Diego. Moje oczy miały kolor morskiej wody. Nawet fakt, że nazywam się Shelly Nelson. Nelson to rzeka w Kanadzie, a Shell z angielskiego to muszla.
  Po tym jak mnie uznano, Chejron zaprowadził mnie do domku numer 3, w którym mieszkały dzieci Posejdona, a raczej mieszkałyby, gdyby jakieś tu były. Domek był pusty. 
  Byłam tak zmęczona, że nie chciałam nawet iść na kolację. Poszłam tylko się umyć i wróciłam do domku. Zasnęłam, gdy tylko położyłam się w łóżku.


  Obudził mnie płacz dziecka.
  Otworzyłam oczy i zobaczyłam mężczyznę około dwudziestu pięciu lat z małą, mniej więcej roczną dziewczynką na kolanach.
- Cicho, Sileno, przecież nie chcemy obudzić She... - W tym momencie zauważył, że jeż nie śpię. - Cześć.
  Chwilę jeszcze milczałam, zastanawiając kim może być mój gość. W końcu postanowiłam się odezwać.
- Cześć. Kim jesteś?
- Nazywam się Percy Jackson. Jestem twoim bratem
  Tego się nie spodziewałam. Chejron wczoraj coś wspominał o chłopaku, który tu mieszkał, ale nie sądziłam, że go spotkam. Usiadłam na łóżku i  przyjrzałam mu się z zaciekawieniem.
  Był wysoki i szczupły. Miał oczy w identycznym kolorze jak moje. Jego włosy były ciemne i niezbyt starannie uczesane. 
  A więc miałam jeszcze jednego brata. To było takie dziwne. Wczoraj miałam tylko Philipa, a dzisiaj jeszcze jego.
- Pewnie dziwnie się z tym czujesz - zgadł Percy. - Nagle okazuje się, że twój ojciec jest bogiem, a ty masz dwudziestoparoletniego brata. Też przez to przechodziłem. W końcu się przyzwyczaisz do świata bogów.
  Dziewczynka na jego kolanach zaczęła krzyczeć. Percy próbował ją uspokoić.
- Sileno, proszę cię, bądź grzeczna. 
  Po wielu upomnieniach mała w końcu się uspokoiła.
- Twoja córka nazywa się Silena?
- Tak. Moja żona Annabeth nazwała ją tak po naszej przyjaciółce, córce Afrodyty, która zginęła na wojnie z tytanami. Mniejsza z tym. Mam coś dla ciebie.
  Wyciągnął z kieszeni mały przedmiot i podał mi go. Była to broszka w kształcie róży.
- Och, to miłe, ale ja nie należę do dziewczyn, które lubią się stroić...
  Percy uśmiechnął się.
- To nie jest ozdoba. Nałóż ją na siebie.
  Zrobiłam to.
- A teraz ją zdejmij.
  Znów spełniłam jego polecenie. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, gdy odpinałam broszkę, zmieniła się ona w sztylet. Spojrzałam na swojego brata.
- Ale jak...
- To taka magiczna broń. Będzie zamieniać się w sztylet, kiedy będziesz ją ściągać. Tak przynajmniej nikt nie będzie wiedział, że masz ze sobą broń. Ja mam coś podobnego.
  Wyciągnął z kieszeni długopis. Odetkał go, a on natychmiast zmienił się w miecz. Zatkał go z powrotem.
- Mój miecz jak i twój sztylet jest wykonany z niebiańskiego spiżu. Nie zabijesz nim śmiertelnika. Tylko potwory można nim zniszczyć.
  Przez chwilę przyglądałam się swojemu sztyletowi. Później spojrzałam na długopis Percy'ego, który przed chwilą był mieczem. 
- Dlaczego dałeś mi sztylet? - spytałam. - Sam walczysz mieczem, który chyba jest wygodniejszy. Można nim zaatakować z dalsza.
  Percy przez chwilę siedział cicho, jakby się nad tym zastanawiał. W końcu odpowiedział:
- Sztylet to broń dla odważnych, a pomyślałem, że moja siostra na pewno taka jest. - Czułam, jak moje policzki robią się czerwone. - Zresztą, najdzielniejsza osoba jaką znam walczyła sztyletem. Ta osoba jest dziewczyną, więc po prostu wydaje mi się, że ta broń pasuje do dzielnych dziewczyn.
  Wiedziałam, że na moich policzkach znajdowały się ogromne rumieńce i że nie będą chciały szybko zniknąć. Zdołałam się tylko uśmiechnąć do Percy'ego.
  Kiedy w końcu udało mi się wydusić słowo, zaczęliśmy z Percym normalnie rozmawiać. Opowiedział mi co nieco o sobie. Okazało się, że był herosem z jakiejś przypowiedni i że walczył w wojnie z tytanami i gigantami. Opowiedział mi też o swoich przyjaciołach z Obozu Herosów. Najwięcej jednak mówił o swojej żonie Annabeth, z którą przeżył mnóstwo przygód.
- Mam nadzieję, że kiedyś się spotkacie - powiedział. - Ale teraz muszę już iść. Już i tak przesiedziałem u ciebie dłużej niż miałem zamiar.
  Pożegnaliśmy się i Percy odszedł, a ja ubrałam się i poszłam na śniadanie. 

  To takie niesprawiedliwe, że musiałam siedzieć sama. Tak bardzo chciałam dosiąść się do Joanne przy stoliku Hermesa lub (a może nawet jeszcze bardziej) do Sama. Oczywiście tego nie mogłam zrobić, bo półbogowie siedzą tylko ze swoim rodzeństwem. Musiałam więc jeść sama.
  Po skończonym posiłku poszłam jeszcze raz zwiedzić stajnię. Spodobała mi się ona najbardziej na całym obozie. Było w niej wiele pięknych pegazów, z którymi potrafiłam się porozumiewać. Sam powiedział mi, że mają tak wszystkie dzieci Posejdona, bo to on stworzył konie. Już wcześniej to zauważyłam, jednak starałam się nie zwracać na to uwagi. Kiedy tak szłam rozmyślając o spotkaniu z bratem, podszedł do mnie Sam. 
- Hej - przywitał się. - Gdzie się wybierasz?
- Chciałam jeszcze raz zobaczyć stajnię.
- A może by tak zrobić coś pożyteczniejszego? 
- Co masz na myśli? 
- Może chciałabyś nauczyć się strzelać z łuku? Nie chcę się chwalić, ale jestem w tym najlepszy w obozie, więc mógłbym ci dać kilka lekcji.
- Och, to świetny pomysł. Chyba, że jesteś strasznym nauczycielem. Wtedy spasuję. 
  Uśmiechnął się do mnie i zaprowadził do zbrojowni. Zabrał jakiś łuk i poszliśmy dalej. Stanęliśmy w miejscu, gdzie ćwiczyło jeszcze kilka osób. Trochę poczekaliśmy, ale w końcu wszyscy się rozeszli. Stanęłam przed tarczą, a Sam podał mi łuk. Założyłam strzałę na cięciwę i wycelowałam w tarczę. Oczywiście nie udało mi się to. Strzała upadła niecały metr ode mnie. 
- Jestem beznadziejna.
- Nie, po prostu nikt cię jeszcze nie nauczył. Chodź, pomogę ci.
  Razem nałożyliśmy strzałę na cięciwę. Podniosłam łuk. Sam stanął za mną i kierował moimi dłońmi. Razem naciągnęliśmy cięciwę i strzeliliśmy. Strzała chybiła o kilka centymetrów.
- Widzisz? - uśmiechnął się Sam. - Już le...
  Przerwał mu słodziutki głosik dochodzący z góry.
- Cześć, Sam - zawołała dziewczyna, która prowadziła samochód, kiedy wieźli mnie do obozu. Teraz leciała na śnieżnobiałym pegazie i machała dłonią do mojego towarzysza, którego policzki stały się podejrzanie czerwone. Uśmiechnął się do niej. Po jakimś czasie się oddaliła. Sam westchnął.
- Podoba ci się, co? 
- Nie, ja po prostu... - zaczął, ale widząc moje  spojrzenie  przestał kłamać. - Tak, ale to córka Afrodyty. Nigdy nie zwróci na mnie uwagi. Próbuję ją poderwać od roku.
- Nigdy nie zwróci na ciebie uwagi? Oczywiście, i dlatego właśnie się do ciebie uśmiechała. Chyba powinniście pogadać.
- Może kiedy indziej. - Przez chwilę panowała niezręczna cisza. - Może masz ochotę spróbować jeszcze raz strzelić? - zapytał w końcu.
- No jasne - odparłam, biorąc do ręki łuk.

piątek, 8 lutego 2013

Rozdział 3: Ryby okazują się być moją rodziną

- Halo, jesteś tu? - Jasnowłosy chłopak znów się odezwał. Było coś w jego głosie, co kazało mi podejść do nich. Niepewnym krokiem wyszłam z ukrycia.
  Cała czwórka przyglądała mi się uważnie.
- Jesteś Shelly? - zapytała w końcu rudowłosa dziewczyna. 
  Kiwnęłam głową.
- Nazywam się Joanne, a to moi przyjaciele - wyjaśniła. - Chcemy cię przenieść w bezpieczne miejsce.
- Jeżeli masz jakieś rzeczy to weź je szybko i chodźmy - powiedział blondyn. - Czwórka herosów w jednym miejscu szybko przywoła potworów.
  Nałożyłam swój plecak i wzięłam walizkę. Wyszliśmy z jaskini i przeszliśmy około sto metrów w całkowitym milczeniu. W końcu dotarliśmy na polanę, na której stała żółta furgonetka. Podeszliśmy do niej.
- Tym razem ja prowadzę - oznajmiła blondynka. - Przynajmniej wyglądam na szesnaście lat.
  Weszła do samochodu, a za nią wszedł chłopak w kaszkietówce. Drugi chłopak otworzył tylne drzwi. 
- Niestety w naszym cudownym samochodzie są tylko dwa siedzenia, więc musimy zadowolić się kawałkiem podłogi z tyłu - wytłumaczyła dziewczyna. Wsiadła do środka, a ja i chłopak zrobiliśmy to samo.
  Przednie siedzenia oddzielone były od nas czymś w rodzaju ściany, więc nie widzieliśmy pozostałej dwójki. Usiedliśmy na podłodze i przez chwilę panowała niezręczna cisza. W końcu postanowiłam ją przerwać.
- Kim wy tak w ogóle jesteście? - zapytałam.
  Moi towarzysze wymienili znaczące spojrzenia.
- Tym samym kim ty jesteś - odpowiedział w końcu chłopak. - Półbogami. 
  Powoli docierało do mnie co powiedział.
- Czym? - zdziwiłam się.
- Półbogami - odparła dziewczyna. - Pół człowiekiem, pół bogiem. Jednym z twoich rodziców jest olimpijczyk.
- Co?
- Kojarzysz mitologię grecką?
  To pytanie trochę mnie zaskoczyło. Oczywiście, kojarzyłam greckie mity, nawet całkiem nieźle. W gruncie rzeczy mitologia fascynowała mnie odkąd zaczęli o niej mówić na lekcjach. Ale przecież to były tylko bajki.
- Tak, ale...
- Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale to  wszystko jest prawdą. Mity to nie bajeczki. Bogowie olimpijscy naprawdę istnieją, tylko przenieśli się z Grecji do Ameryki.
- Niestety istnieją też potwory, o czym już zdążyłaś się przekonać.
  Przypomniałam sobie przedszkolankę Philipa i przerażające stworzenia, które zniszczyły pociąg. Takie istoty nie istniałby w świecie, który uważałam za prawdziwy. To o czym mówiła Joanne i ten chłopak mogło być prawdą. Ciężko jednak jest to zrozumieć.
- Czyli jeden z moich rodziców jest bogiem? Prawdziwym bogiem? Na przykład Zeusem lub Aresem?
  Joanne kiwnęła głową.
- I dlatego musimy cię zabrać do Obozu Herosów. Musisz się tam nauczyć jak walczyć z potworami, bo inaczej kiepsko z tobą. Dwa razy udało ci się uciec, ale nie sądzę, żebyś bez szkolenia wyszła cała z jeszcze jednej takiej przygody, która na pewno się ci przydarzy. Dla większości herosów walka z potworami to codzienność.
  Słuchałam tych słów z niedowierzaniem. Zawsze myślałam, że gdyby można było przeżywać książkowe przygody, życie byłoby wspaniałe. Z wypowiedzi rudowłosej wynikało jednak, że bycie półbogiem jest okropnie niebezpieczne.
  Naglę poczułam, że jestem strasznie zmęczona. Ziewnęłam i położyłam się na podłodze.
- Obudźcie mnie, jak będziemy na miejscu - poprosiłam.
  Zamknęłam oczy i natychmiast zasnęłam.

- Shelly, wstawaj - usłyszałam męski głos.
  Otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą  ciemnowłosego chłopaka. Uśmiechał się przyjaźnie.
- Jesteśmy na miejscu.
  Drzwi samochodu były otwarte, a Joanne już nie było. Wstałam i wyszłam z furgonetki.Chwilę później szłam już razem z tym chłopakiem w stronę wejścia do Obozu.
- Mówiłeś mi jak się nazywasz? - spytałam.
- Nie miałem okazji, bo za szybko poszłaś spać. Sam.
  W tej chwili podbiegła do nas Joanne.
- Właśnie rozmawiałam z Chejronem. Mówi, żebyś ją oprowadził po Obozie, a potem przyprowadził do niego.
  Uśmiechnęła się i odeszła.
- Może najpierw pokażę ci domki.
  Zaprowadził mnie w miejsce, w którym znajdowało się ponad dwadzieścia domków.  Obok nich płonęło ognisko, przy którym siedziała jakaś dziewczynka.
- Każdy domek należy do dzieci innego boga. Ja mieszkam w tamtym - wskazał jeden z budynków, przy którym siedziało kilku chłopców z łukami. - Apollo.
  Zatrzymałam się na chwilę i przyjrzałam chłopakom, którzy za pewne byli braćmi Sama.
- Twój ojciec jest bogiem poezji?
- Między innymi. Może chodźmy już dalej.
  Przez następne pół godziny spacerowaliśmy po obozie. Sam pokazał mi stajnie, zbrojownie, arenę, teatr i skałę wspinaczkową. Kiedy byliśmy w tym ostatnim miejscu, przyglądaliśmy się jak pewna dziewczyna wspina się na nią. Była w tym naprawdę niezła.
- To Allison Cox - powiedział. - Córka Hermesa. Jest najlepsza we wspinaczkach w całym obozie.
  Jeszcze przez chwilę ją oglądaliśmy. W końcu ruszyliśmy dalej, w stronę Wielkiego Domu.
- Od jak dawna jesteś w Obozie? - zapytałam.
- Od sześciu lat. Kiedy tu przybyłem, miałem dziewięć lat.
- I od razu wiedziałeś, że jesteś synem Apollina?
- Chwilę trwało, zanim mnie uznał. Nie martw się, ciebie też niedługo ktoś uzna. Nie zdziwiłabym się, jakbyś już dzisiaj wiedziała kto jest twoim ojcem.
  W końcu dotarliśmy do Wielkiego Domu. Staliśmy przed nim trochę czasu, aż wyszedł z niego mężczyzna. Poprawka pół mężczyzna, pół koń.
  Zatkało mnie, kiedy go zobaczyłam. Od pasa w górę wyglądał jak zwykły facet w średnim wieku, ale od pasa w dół... No, po prostu był koniem! Miał cztery nogi, kopyta i ogon. Koleś był centaurem.
- Shelly Nelson - uśmiechnął się do mnie. - Dobrze, że jesteś już w naszym obozie. Na początku chciałem ci powiedzieć, że...
  Nie zdążył dokończyć, bo przerwała mu woda, która gwałtownie podniosła się z rzeki, znajdującej się trochę dalej. Strumień przybliżył się do mnie i otoczył mnie. Zaczął wirowa, a później powoli opadł tak, że unosił się wokół moich stóp.
- Chyba właśnie zostałaś uznana - szepnął Sam.
  Spojrzałam na wodę otaczającą moje nogi. Woda. Czyli moim ojcem był...
- Witaj, Shelly Nelson - powiedział Chejron. - Córko Posejdona, pana mórz.

piątek, 1 lutego 2013

Rozdział 2: Jaskinia zastępuje mi dom

  Naprawdę chciałabym, żeby to wszystko okazało się tylko jednym z nocnych koszmarów, które tak często nawiedzały mnie w nocy. Nawet uszczypnęłam się parę razy, by móc to udowodnić, ale oczywiście prawda była dużo gorsza. Stałam w pociągu, którego dach został wyrwany, a dookoła mnie biegali przerażeni ludzie. To nie było najstraszniejsze. Nad pojazdem latały potwory sto razy gorsze niż przedszkolanka Philipa. Były ogromne, miały wielkie czarne skrzydła, a ich głowy co kilka sekund zmieniały się w trupie czaszki. 
  Szybko biegłam między pasażerami w stronę wyjścia. Kiedy w końcu dotarłam do celu usłyszałam mrożący krew w żyłach głos.
- Shelly Nelson, nie chowaj się! I tak cię złapiemy!
  Zamarłam. Czułam, że przez całe moje ciało przebiega dreszcz przerażenia. Mocno popchnęłam drzwi i wyskoczyłam na zewnątrz.
  Na dworze było okropnie zimno, jednak nie odczuwałam tego w takim stopniu, kiedy biegłam najszybciej jak potrafiłam. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem. Nie miałam pojęcia, gdzie mam się ukryć. Nie miałam pojęcia, jakim cudem mogę wyjść z tego cała.
  Po jakimś czasie złapała mnie kolka. Chwilę jeszcze biegłam, ale kiedy ból stał się nie do zniesienia, zatrzymałam się. Usiadłam na ziemi. Miałam ochotę się rozpłakać. Byłam sama w jakimś lesie, mając przy sobie tylko walizkę z ubraniami i plecak z jedzeniem. Bez komórki, bez pieniędzy, bez nadziei. Rozejrzałam się wokół i dostrzegłam jakąś jaskinie trochę dalej. Wstałam i poszłam w jej kierunku.
  Było to wprost idealne miejsce na kryjówkę. Małe wejście było prawie całkowicie zasłonięte bluszczem, więc raczej nikt nie powinien mnie tutaj znaleźć. Weszłam do środka. Jaskinia była dość spora. Położyłam swoje rzeczy na podłodze i wyjęłam z walizki jakiś sweter. Nałożyłam go na siebie i ułożyłam się jak najwygodniej na ziemi. Zasnęłam.

  Minęło już ponad dwadzieścia cztery godziny, a ja nadal byłam w jaskini. Jadłam właśnie jakieś krakersy, które moja mama spakowała mi do plecaka. Przyrzekłam sobie w duchu, że jeżeli przeżyję, podziękuję jej za to, że dała mi jedzenie, bo inaczej umarłabym z głodu. 
  Kilka godzin później postanowiłam się przejść. Mogłabym kogoś spotkać i poprosić, żeby dał mi się skontaktować z rodziną. Szłam dość długo, jednak nikogo nie spotkałam. W okolicy nie było też żadnych domów, wszędzie same lasy. Zrezygnowana wróciłam go jaskini i przesiedziałam tam kolejne kilka godzin.

  Najgorzej się czułam, kiedy robiło się ciemno. Kładłam się wtedy na ziemi w jaskini, zamykałam oczy i wyobrażałam sobie coś miłego. To niewiele dawało. Ciągle słyszałam złowrogi szum wiatru i bałam się, że w każdej chwili jeden z tych okropnych potworów może się tu zjawić. Dzisiejsza noc była wyjątkowo chłodna i na dodatek padał deszcz, przez co nie mogłam zasnąć. Nałożyłam na siebie dodatkowy sweter i próbowałam się przespać, ale nie potrafiłam. Cały czas coś nie dawało mi spokoju. 
  Idź spać, rozkazałam sama sobie. Jutro się obudzisz i może znajdziesz kogoś, kto ci pomoże. Teraz jednak po prostu musisz zasnąć!
  Zaczęłam liczyć owce, co było dość głupie, ale nie wiedziałam co innego mogłabym zrobić. Doszłam do stu dwudziestu ośmiu, kiedy usłyszałam z daleka czyjś głos.
- Musi tu być, czuję ją! - Słowa te wypowiedział jakiś chłopak. otworzyłam na chwilę oczy, ale niczego nie zobaczyłam. Było za ciemno.
- To samo mówiłeś sześć godzin temu - odparł inny głos, tym razem dziewczęcy. - George, nie będziemy się zatrzymywać za każdym razem kiedy coś poczujesz!
- Nie marudź, Jo, kiedyś ją znajdziemy - mruknął ktoś trzeci.
  Przysłuchiwałam się tej rozmowie w pełnym skupieniu. Szukają jakiejś dziewczyny. Czy to możliwe, żeby chodziło o mnie? Usiadłam i dalej słuchałam głosów.
- Czy tam nie jest jaskinia? - zapytała dziewczyna.
- Lepiej to sprawdźmy.
  Gwałtownie wstałam z miejsca i zaczęłam pakować moje rzeczy. Wzięłam walizkę i plecak do ręki i ukryłam się w rogu jaskini. Skąd miałam wiedzieć, czy ci ludzie, o ile nimi byli, nie chcą zrobić mi krzywdy? Ich głosy może brzmiały łagodnie i niegroźnie, ale podobnie było w przypadku przedszkolanki. 
  Usłyszałam, że wchodzą do środka. 
- Hej - zawołał jeden z chłopców. - Jest tu kto? 
  Niepewnie spojrzałam w ich stronę. Było ich czworo: dwóch chłopców, dwie dziewczyny. Trzymali latarki, więc w ich świetle mogłam się im przyjrzeć. Jeden z chłopców był blondynem o jasnej cerze, był niezbyt wysoki i nosił na głowie kaszkietówkę. Drugi był wysoki, miał kręcone, ciemne włosy i opalone ciało. Dziewczyna, która stała obok blondyna miałam rudawe włosy splecione w warkocza. Obok niej stała chyba najpiękniejsza osoba jaką w życiu widziałam. Jasne włosy opadały na jej ramiona i układały się w śliczne loki. Była wysoka i bardzo zgrabna. 
  Przyjrzałam się jeszcze raz całej czwórce.
  Wszyscy mieli na sobie pomarańczowe koszulki z napisem: OBÓZ HEROSÓW.

piątek, 25 stycznia 2013

Rozdział 1: Mama wysyła mnie w podróż na drugi koniec kraju

  Biegłabym dwa razy szybciej, gdyby nie Philip. Mimo, że ciągnąc go prawie wyrywałam mu rękę, on nadal potwornie się wlókł. Minęło więc sporo czasu, kiedy znaleźliśmy się przy naszym bloku. Weszliśmy do środka i wbiegliśmy do mieszkania. Od razu usłyszałam głos swojej matki dochodzący z kuchni.
- Oczywiście, też uważam, że już powinna tam pojechać.
- Mamo! - zawołałam. Ona jednak nie raczyła mi odpowiedzieć - Mamo! 
  Weszłam do kuchni i stanęłam jak wryta. 
  Moja matka pochyliła się nad zlewem i... rozmawiała z nim. 
- Mamo? Wszystko w porządku?
  Odwróciła się na dźwięk mojego głosu. Twarz miała przygnębioną, a ręce jej drżały.
- Shelly, dobrze, że jesteś - powiedziała. - Idź do pokoju, spakuj się. Zaraz wyjeżdżasz.
- Co? - zdziwiłam się. - Mamo czy ty rozmawiałaś ze zlewem?
- Idź się spakuj - rozkazała. Już miałam coś powiedzieć, ale ona była szybsza: - Natychmiast.

  Nienawidziłam się pakować. Nigdy nie wiedziałam co wziąć i jak dużo ubrań spakować. Zazwyczaj w tej okropnej czynności wyręczała mnie mama, jednak teraz była zbyt zajęta gadaniem ze zlewem.
  Moja matka rozmawiała ze zlewem.
  Przedszkolanka chciała zabić mnie i mojego brata.
  Zbyt dużo dziwactw jak na jeden dzień. Chciałam, żeby ktoś mi to wytłumaczył, ale nikt nie zawracał tym sobie głowy. Bo po co tłumaczyć jedenastolatce dlaczego przedszkolanki zmieniają się w demony, a matki gadają ze zlewami? Przecież to zupełnie normalne. 
  Rzuciłam jakieś spodnie do walizki i zauważyłam, że raczej więcej się nie zmieści. Do pokoju weszła moja mama.
- Jesteś gotowa? - spytała, a ja kiwnęłam głową. - To chodź szybko na dół. Ojciec już na ciebie czeka.
   Wzięłam walizkę i wyszłam z pokoju. Na korytarzu stał Philip, bacznie mi się przyglądając.
- Gdzie jedziesz, Shelly?
- Sama nie wiem - westchnęłam. - Najchętniej bym zos...
- Szybciej, Shelly - zawołałam moja matka. - Philip, zostań chwilę sam w domu. Bądź grzeczny. Ja i tato za chwilę wrócimy, tylko zawieziemy Shelly na dworzec.
  Wyszłam z budynku. Na dworze stał samochód mojego ojczyma. Matka wepchała mnie do środka. Po chwili jechaliśmy już w stronę dworca.

- Dokąd mam jechać? - spytałam, kiedy byliśmy już na miejscu. Ciągnęłam za sobą swoją okropnie ciężką walizkę. Moi rodzice rozmawiali ze sobą szeptem. W końcu zatrzymali się przy jakiejś ławce i usiedli na niej. Zrobiłam to samo.
- Do Nowego Yorku - odparła mama. - Tam ktoś będzie na ciebie czekał. Za chwilę przyjedzie twój pociąg.
- Mam jechać z San Diego do Nowego Yorku pociągiem? Nie jestem geniuszem z geografii, ale wiem, że to drugi koniec kraju! Ta podróż będzie trwała wiecznie! Dlaczego nie mogę polecieć samolotem?
- Bo ci nie wolno.
- Znowu tak mówisz! Dlaczego właśnie mi nie można latać? Co ja takiego zrobiłam?
  Nie był to bowiem pierwszy raz, kiedy moja mam nie pozwoliła mi lecieć samolotem, przez co musiałam spędzić naprawdę dużo czasu w pociągu.
  Minęło dwadzieścia minut i mój pociąg przyjechał. Podeszliśmy do niego.
- Przykro mi, Shelly, że ci tego nie mogę wyjaśnić - powiedziała matka. - Po prostu nie umiem. Oni to zrobią lepiej. - Podała mi plecak. - Masz tam jedzenie i picie. - Przytuliła mnie mocno. - Będę strasznie tęsknić. 
- Nie mogę po prostu zostać?
- Nie, to nie jest takie proste. Po prostu idź już. Zobaczymy się za dwa miesiące.
  Wzięłam plecak i walizkę i weszłam do pociągu. Zajęłam swoje miejsce w przedziale, który na szczęście był pusty. Usiadłam na fotelu i ostatni raz spojrzałam za okno na moje miasto. 

  Ile ten pociąg może jechać? Minęło już jakieś sześć godzin i na zewnątrz zrobiło się kompletnie ciemno, a ja nadal byłam daleko od celu podróży. Byłam już tak znudzona, że wyszłam z przedziału i zaczęłam krążyć po pociągu tam i z powrotem. Nagle pojazd się zatrząsł.
  Upadłam na podłogę i poobijałam sobie ręce. Z trudem się podniosłam. Pociąg stanął.  Ze wszystkich przedziałów zaczęli wychodzić ludzie, wykrzykując coś, co świadczyło o ich niezadowoleniu. Wróciłam do swojego przedziału i złapałam za plecak. Nałożyłam go na plecy i wzięłam walizkę. Nie wiem dlaczego przygotowałam się do wyjścia, po prostu czułam, że muszę to zrobić. Wyszłam z przedziału i pociąg znów się zatrząsł. Tym razem jednak nie upadłam. 
  Ludzie zaczęli krzyczeć, biegać po pociągu jak oszalali i popychać innych. Stałam w miejscu, czekając aż wszyscy się uspokoją.
  Nie doczekałam się tego.
  Pociąg zatrząsł się jeszcze raz i coś wyrwało dach pojazdu.

piątek, 18 stycznia 2013

Prolog: Miss piękności próbuje zjeść mojego brata

- Shelly, pospiesz się - jęczał mój sześcioletni brat Philip. - Już i tak spotkała mnie wielka kara, bo muszę iść z tobą, a teraz jeszcze przez ciebie się spóźnię!
  Rzuciłam mu zagniewane spojrzenie, a on wybiegł z mieszkania. Nałożyłam ciemnoniebieskie baleriny i wyszłam, zamykając za sobą drzwi na klucz. Philip nadal mnie poganiał, a ja na złość mu zeszłam na dół, jak najwolniej potrafiłam.  Wyszłam z budynku i stanęłam obok mojego brata. Jeszcze chwilę czekaliśmy, zanim mój ojczym przyjechał pod nasz blok swoim nowiutkim samochodem. Nadal brakowało mi tego starego, ale niestety nie nadawał się już do niczego. 
  Wpakowaliśmy się do środka. Ojciec jechał szybko, więc po niedługim czasie zatrzymał się przed budynkiem przedszkola Philipa. Wysiedliśmy, rzucając jakieś pa na pożegnanie.
  Przedszkole nie było zbyt duże. Weszliśmy do środka i mój brat zaprowadził mnie do szatni. W środku roiło się od dzieciaczków takich jak on. Wszyscy byli poprzebierani albo za kwiatki albo za krasnoludki. Mieli wystawiać jakąś sztukę. Jedynie mój braciszek był ubrany na galowo, bo został wyznaczony do recytacji wiersz, z czego był bardzo dumny. Mówił, że wszystkie dzieci mają króciutkie teksty, a jego jest bardzo długi i że pani go wyróżniła.
  Kiedy tylko zawiązałam mu krawat, do szatni weszła przedszkolanka. Wyglądała na bardzo młodą i była niesamowicie ładna. Miała idealnie gładką jasną cerę, długie, lekko falowane blond włosy i ciemnobrązowe oczy.
  Philip na jej widok cofnął się do tyłu.
- Ona jest straszna, Shelly - szepnął.
 Popatrzyłam na niego, zniecierpliwiona. Już nie pierwszy raz mówił tak o ludziach.
- Ty zwykła przedszkolanka.
- Ona jest potworem. Potworem, Shelly.
- Tak jak ten gość w McDonaldzie miesiąc temu? I jak tamte dziewczyny na plaży zeszłego lata? 
- Dlaczego wy mi nie wierzycie! - wybuchnął trochę za głośno, bo kilka dzieci dziwnie się na niego popatrzyło. Ściszył głos: - Ja mówię prawdę!
  Pokręciłam tylko głową. 
- Powodzenia w przedstawieniu - powiedziałam i wyszłam. 

  Była godzina piętnasta, kiedy przedstawienie się zaczęło. 
  Dzisiaj był ostatni dzień roku szkolnego, więc nie musiałam się spieszyć. Kilka godzin wcześniej odebrała. świadectwo w swojej szkole, co było nadzwyczaj niewiarygodne, bo zazwyczaj wywalają mnie przed końcem roku. Po raz pierwszy udało mi się przetrwać tak długo w jednej szkole. Teraz musiałam siedzieć na przedstawieniu mojego braciszka, bo rodzice byli zbyt zajęci pracą, żeby się zjawić, a Philip nie zniósł by faktu, że nikt nie przyszedł na jego sztukę.
  Kiedy oni w końcu zaczną? Nie miałam ochoty już siedzieć w jednym miejscu. Miałam ADHD, więc kosztowało mnie to wiele wysiłku.
  W końcu przedstawienie się zaczęło. Na szczęście trwało niedługo. Na zakończenie Philip mówił swój wiersz z wysoko podniesioną głową i wypiętą piersią. Kiedy skończył, rozległy się gromkie brawa. Mój brat uśmiechnął się i ukłonił. 

  Biegałam po całym budynku, szukając Philipa. Czy to dziecko nie mogłoby siedzieć w szatni z innymi przedszkolakami? Byłam już we wszystkich salach, a go nadal nie było widać. Zatrzymałam się obok łazienki. Po chwili usłyszałam jego głos.
- Niech pani sobie idzie.
  Weszłam do środka i zobaczyłam Philipa wraz z piękną przedszkolanką. Stali obok umywalek. Na twarzy mojego brata malowało się przerażenie. Kobieta patrzyła na niego. Miała dziwny wyraz twarzy, trochę jakby była bardzo głodna. Jeden z kranów nie był do końca zakręcony i wylewała się z niego woda z cichutkim kap - kap.
- Philip, idziemy - oznajmiłam.
- Nie, on musi zostać - powiedziała słodkim głosem przedszkolanka. 
- Ale my musimy iść...
- Ten chłopczyk nigdzie nie pójdzie.
  Spojrzałam na nią ze zdziwieniem. Nie bardzo wiedziałam, dlaczego mogłaby chcieć, żeby Philip został. Niezręczną ciszę przerywało tylko kapanie.
  Philip podszedł do mnie i schował się za moimi plecami. Przedszkolanka zaśmiała się.
- Nie chowaj się, urwisku. I tak cię złapię!
  I wtedy na ułamek sekundy jej piękna twarz się zmieniła. Stała się ciemna, jej oczy zmieniły barwę na czerwoną, a zęby, szczególnie kły, powiększyły się.
  Wzdrygnęłam się. Kobieta chyba zauważyła, że coś widziałam, bo warknęła:
- Półbogini. Wiedziałam, że coś mi tu cuchnie.
Kap - kap.
  Nie bardzo wiedziałam, o co jej chodziło, ale nie bardzo mi się to spodobało. Złapałam Philipa za rękę, a on mocno ścisnął moją dłoń. Twarz przedszkolanki znów się zmieniła tym razem na stałe. 
  Kap - kap.
  A  więc to wszystko co mówił mój brat było prawdą. Stałam w milczeniu, trawiąc tę informację i nadal nie mogąc w nią uwierzyć.
- Ach, co za rodzinka! - wykrzyknęła. - Heros i dziecko widzące przez Mgłę! Wspaniale! 
  Cofnęłam się. Nie wiedziałam co robić. 
- Ja też miałam kiedyś niezwykłą rodzinę. I wiecie co się z nią stało? Zazdrosna Hera  zabiła moje dzieci! Wyobrażacie to sobie? Jak matka może się czuć po czymś takim? Nie pozostało mi nic innego, jak sprawić, żeby inne matki też cierpiały!
  Kap - kap.
  Zaczęła się przybliżać do nas. Byłam przerażona. Chciałam uciekać, ale drzwi były za daleko. Potwór na pewno by mnie złapał wcześniej. Gorączkowo wymyślałam jakieś rozsądne wyjście, ale nie szło mi to najlepiej. 
   Philip ściskał moją dłoń. Skąd ten chłopiec ma tyle siły? Odwróciłam się i dostrzegłam, że ma zapłakane oczy. Oczywiście, że się bał. Przecież jego przedszkolanka właśnie próbowała go zabić.
Kap - kap.
  Potwór był już prawie przy nas, kiedy z kranu wystrzeliła woda. Słup cieczy zwalił przedszkolankę z nóg. Skorzystałam z okazji i szybko pobiegłam w stronę drzwi, ciągnąc za sobą brata. Kiedy wychodziliśmy, potwór zaczął się podnosić, lecz woda szybko znów go zalała. Wybiegliśmy z Philipem z budynku i pognaliśmy w kierunku domu.